Z niekrytą fascynacją przyglądałem się Fuarowi przebierającemu w czystą czarną koszulę i szerokie spodnie o raczej orientalnym kroju. Gdyby ktoś kazał mi powiedzieć, jak wygląda ciało idealne, moja odpowiedź miałaby tylko jeden wyraz. Dajmon nieśpiesznie dopiął guziki koszuli, a potem zerknął na mnie poprzez wiszące przed nim lustro.
- Powinieneś się już przygotować, wiesz o tym? - spytał, choć było to pytanie jedynie w teorii. Znaliśmy się ledwie cztery lata, a jednak Fuarowi udawało się trafiać każdą wypowiedzią tak celnie w wymierzony skutek, że było to aż przerażające. W odróżnieniu do dajmona, ja wiecznie gubiłem się w jego zachowaniu, choć na chłodno podchodząc do rozważań zawsze uznawałem po fakcie, że jego zachowanie było logiczne i wręcz nienaturalnie zgodne z oczekiwanymi rezultatami.
Poza byciem moim cichym aniołem, gotowym w każdej chwili zatuszować moje błędy i niedopatrzenia, Fuar był również samozwańczym opiekunem-wychowawcą, a ja jakoś bez większego sprzeciwu, czy choćby zauważenia tego faktu, się na to zgodziłem. Z resztą nie ukrywam, że to rozwiązanie nader wygodne.
Wstałem z łóżka, na którym do tej pory czytałem, odłożyłem "Jestem kotem" na swoje miejsce (wszystko przez ten przeklęty zakład, że zdołam utrzymać ład w pokoju przez tydzień) i podszedłem do przygotowanych i wyprasowanych już ubrań. Z lekkim ociąganiem zabrałem je z wieszaka i poszedłem do łazienki, aby się umyć i ubrać.
Kłamałbym mówiąc, że rozbieranie się przy Fuarze było przyjemną czynnością, i to nie tylko ze względu na jakże marny wynik mojej fizyczności przy jego. Przede wszystkim, wiedziałem, że nie mógłbym się powstrzymać od ciągłego sprawdzania reakcji dajmona na mój widok, jakkolwiek by to nie wyglądało dla postronnych. Fuar z pewnością BYŁ dajmonem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale jednak coś nie pozwalało mi zupełnie odciąć się od jego ludzkiej części, jaką prezentował zwłaszcza wtedy, gdy byliśmy sami. Prawie, jak gdyby specjalnie chciał się ze mną droczyć w ten niewymuszony i subtelny sposób, w jaki zwykł zawsze wszystko robić.
Szybko umyłem twarz, ściągnąłem z siebie stary, wyciągnięty podkoszulek w kilka rozmiarów za dużym kroju i wczorajsze bokserki, po czym ubrałem wybrane wczoraj wieczorem przez Fuara ubranie. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem do tej pory, co to było. Jak zwykle trafił zarówno w mój gust, jak i wymagania przepisów - biała koszula i mundur - luźne, ale niezbyt szerokie spodnie kończące się nieco poniżej kolan ścisłą zapinką, a do nich sięgające dokładnie tej długości czarne oficerki ze złotym zdobieniem przez całą długość cholewy. Górę stanowiła marynarka z szerokimi klapami i złotymi wykończeniami. Jako dodatki białe rękawiczki ze złotym wzorem na wierzchu dłoni oraz kaszkiet kapitana zakonnego. Po ubraniu się szybko jeszcze zerknąłem na odbicie w lustrze, zgarnąłem włosy z prawej strony za ucho i wyszedłem z łazienki. Fuar już na mnie czekał oparty o ścianę z oczami wbitymi w jeden konkretny punkt - mnie. Uśmiechnął się lekko z dość nieodgadnionym wyrazem oczu i podszedł.
- Mówiłem, że będziesz dobrze wyglądał, prawda? - stwierdził luźno, poprawiając ułożenie marynarki na ramionach. - Myślę, że możemy już iść, lepiej przypilnować siostrę Yuu czy nic nie zepsuła tym razem.
- Myślisz o tej zawalonej zasłonie dwa lata temu, czy ubytkach w serwisie wystawowym? - zażartowałem, chyba bardziej dla własnego zdrowia psychicznego.
- Obu - stwierdził Fuar, podchodząc do drzwi. - Idziesz?
- Już, jeszcze tylko zabiorę talię... - podszedłem do stolika nocnego, na którym leżał złoty pakiecik na czarnym pasku przypinany na lewe udo.
Przechodziłem korytarzem prowadzącym do sali głównej, gdzie miał się odbyć apel rozpoczynający, a w ślad za mną sunął bezgłośnie mój lodowy anioł. Sam nie wiem, po co zerknąłem na obraz wiszący na ścianie, skoro wiedziałem, kogo sie tam spodziewać. Bezwolnie zacisnąłem dłonie w pięści i przyspieszyłem kroku. Jak ON mógł, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy... Przecież jeszcze rok temu praktycznie co noc zasypiałem w JEGO silnych ramionach koloru mocno wypalonej ceramiki. Byłem pewny, że w dalszym ciągu udało by mi się rozróżnić dotyk JEGO skory od jakiejkolwiek innej, w uszach ciągle grało na moich uczuciach wspomnienie JEGO melodyjnego, niskiego głosu.
- Powinieneś przestać o nim myśleć - ze stanu półświadomości wyrwał mnie Fuar. Popatrzyłem na niego błędnym wzrokiem, a on jedynie położył mi dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Podejrzewałem, że gdyby przed nami teraz stanął ON, Fuar zabiłby go na miejscu nie dbając o jakiekolwiek wątpliwości, jakie wobec tego czynu mogłoby sobie rościć aktualne prawo karne. Swojej reakcji nie byłem pewny, ale to wahanie oscylowało pomiędzy oburzonym "liściem" w JEGO twarz ( w końcu w czasie naszego rozstania możliwość ta nie była mi dana), a wtuleniem się w JEGO szeroką pierś i błaganie, byśmy zapomnieli o tym, co się stało. Coraz częściej skłaniałem się do drugiej opcji, a zapominałem o pierwszej.
- To była też moja wina - odpowiedziałem w końcu bardzo cicho tak, by nikt poza powołanymi do tego uszami nie usłyszał.
- W którym miejscu? - spytał, a ja chociaż przez chwilę wyłapałem w dajmonie jakąkolwiek negatywną emocję od dłuższego czasu - nienawiść. Nie byłem na tyle głupi, by uważać, że świat oczami Fuara składa się jedynie z pozytywów, jednakże tak otwarte przyznanie sie przez niego, że te negatywne rzeczy też istnieją dla niego było niezwykłe. I potwierdzało tylko, jak skrajny stosunek miał do NIEGO. - Nie miał najmniejszego prawa tak postąpić, zwłaszcza gdy wyszła na jaw ta rzekoma afera twojego ojca. Nawet jeśli rzeczywiście "się odkochał", to... nie wtedy - dajmon skończył bardzo cichym i wręcz płaczliwym głosem, co stanowiło kolejny już tego dnia element zaskoczenia.
- Myślisz, że kiedyś tu jeszcze przyjedzie? - spytałem dobrze znając odpowiedź na pytanie. Fuar dobrze wiedział, że zdaję sobie sprawę z jego zdania na ten temat, dlatego milczał.
Sam nie wiem, w którym momencie Fuar zmienił formę i z wysokiego mężczyzny w czarnym ubiorze i bardzo intensywnie lodowych oczach stał się siedzącym na moim ramieniu ogromnym ptakiem o jeszcze bardziej lodowych piórach. Myślę, że można by go przyrównać do pawia ze skrzydłami wielkości zupełnie sporego orła bielika, ale dajmon miał na ten temat zdecydowanie bardziej szczegółową odpowiedź. Siedząc na moim ramieniu szorował jeszcze końcówką ogona po podłodze za nami, a jego głowa sięgała prawie dwa i pół metra metra wzwyż licząc od moich stóp. Dzióbnął mnie przyjaźnie w bok głowy i skrzeknął cicho, a ja wziąłem głęboki wdech i wszedłem na scenę auli, by po praz pierwszy w swoim życiu osobiście otworzyć nowy sezon nauki Gry. Poza oficjalnymi delegatami z Rady Graczy było tu naprawdę niewiele osób, i tak w większości rodzin nowicjuszy, jednak wiedziałem, że w przeciągu najbliższych tygodni może się zjawić naprawdę dużo osób. Przeszedłem aż do pulpitu i z lekką satysfakcją zauważyłem wrażenie, jakie wywarłem na nieznanych sobie ludziach. Było to oczywiście wrażenie spowodowane Fuarem, chyba najdumniejszym z wszystkich feniksów, ale i tak mnie cieszyło.
- Proszę o ciszę - powiedziałem bardziej dla formalności jak z faktycznej potrzeby uciszania kogokolwiek. Wcześniej rozgadani nowicjusze i ich opiekunowie najwyraźniej uznali kogoś tak naturalnie koegzystującego z dajmonem za ważnego i doświadczonego. A ja nie odczuwałem najmniejszej ochoty ich od tego przekonania odwodzić. - Witam wszystkich zebranych serdecznie. Szczególne moje podziękowania kieruję w stronę ojca Leyte, który znalazł czas, by zaszczycić nas swoją obecnością, jak również szanowną reprezentację Sekretariatu Zakonu Graczy i siostrę kurator Sekcji Naukowej Ague. Widzę, że większość naszych Nowicjuszy jeszcze nie dotarła, dlatego też pozwolę sobie powitać was w późniejszym terminie, gdy już wszyscy oczekiwani się pojawią. Będzie to też termin, w którym zapoznam was ze szczegółowymi zasadami funkcjonowania Zakonu i naszego kapitanatu. Póki co możecie dowolnie zwiedzać tereny i budować pierwsze relacje społeczne, o rozpoczęciu zajęć jako takich dowiecie się, gdy będzie na to pora. Jeżeli będziecie czegokolwiek potrzebować, każda siostra czy brat z pewnością was poinstruuje. Możecie również szukać mnie - kapitana Enny pod dajmonem wiodącym Fuarem - na te słowa dajmon dumnie potrząsnął ogonem, a ja syknąłem cicho, gdy jeden z jego pazurów wbił się głębiej niż zwykle w moją skórę. - Po zebraniu proszę się do mnie zgłosić, podam każdemu w jakiej celi będzie spał. Zastrzegam jedynie, że wszelkie walki bez mojej obecności są ściśle zabronione, a ich uczestnicy zostaną niezwłocznie przeniesieni do innych zakonów. Dla waszego własnego dobra. Oddaję głos ojcu Leyte - oznajmiłem, skłoniłem się grzecznościowo i zszedłem na bok, by ostatecznie zejść schodkami w dół i wyjść bokiem z auli na korytarz. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że ceremonia nie posypie się zbytnio bez mojej obecności na niej.
- Już koniec? - zdziwiła się siostra Yuu, gdy do niej podszedłem. Miała może nieco ponad trzydzieści pięć lat, ale niektóre jej zachowania przeczyły choćby połowie tej liczby.
- Dla mnie tak. Co z tymi mapkami i kwaterami? - spytałem rzeczowo, zerkając na niemal pusty stolik przed kobietą.
- Aaaa... tak. Mapki mam, bo rano brat Ino mi je przyniósł, ale tak się właśnie składa, że...
- Nie przygotowałaś rozłożenia cel, zgadłem? - spytał ironicznie Fuar, stając obok mnie w swojej ludzkiej postaci. Siostra Yuu popatrzyła na niego chwilę błędnym wzrokiem, a potem zachichotała nerwowo.
- Sam wiesz, miałam dużo do zrobienia.
- No tak, zapomniałem. Masz za mało czasu? Zatrudnij Yumiko Karende, ona zrobi wszystko, na co ty nie masz czasu: wypije kawkę o dziesiątej, poczyta romans w południe, pomoczy nogi w stawie o szesnastej, a nawet... - zaczął Fuar, tym razem już bardzo chłodnym i wręcz wyrachowanym tonem.
- Fuar, dość. Nie mamy czasu na twoje mądrości - zganiłem go szybko. Dajmon skłonił się w przeprosinach, jednak nie miałem najmniejszej wątpliwości, jak szczery był to gest. - Zajmiesz się dziewczęcą listą? Będzie szybciej.
- Oczywiście - odpowiedział pogodniejszym tonem i rozejrzał się za wolnymi krzesłami. Takowych oczywiście nie było, bo prawie wszystko z budynku zakonnego zostało przeniesione na wypadek, gdyby jakimś cudem wszyscy nowicjusze zechcieli się pojawić. - Może zrobimy to u ciebie w biurze, co? Będzie zdecydowanie wygodniej - zaproponował, a ja bezmyślnie pokiwałem głową. - Świetnie. W takim razie, Yumiko, gdyby ktoś nas szukał, to wiesz, gdzie go instruować. Plany zostaw przy sobie, to prędzej dotrą tam, gdzie trzeba - stwierdził i pociągnął mnie lekko za sobą.
Właśnie kończyłem swoją pracę przy aromacie świeżo zaparzonej przez Fuara kawy, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zerknąłem tylko szybko w górę, a widząc, że dajmon ruszył, by otworzyć, wróciłem do kompletowania dokumentacji otrzymanej jeszcze dzisiaj od przybyłych nowicjuszy.
- Enna jest zajęty, o ile nie jest to pilna sprawa - oznajmił miękkim głosem Fuar. Widziałem, że starał się być możliwie uprzejmy względem przybyłego.
- W porządku, już kończę, możesz wpuścić - rzuciłem, podejrzewając, że nasz gość jest wysoko urodzonym nowicjuszem. Względem kogoś z zakonu zachowałby się zupełnie inaczej.
- Jak uważasz - byłem niemal pewny, że Fuar wzruszył ramionami. Podniosłem wzrok na otwartą framugę drzwi i zamarłem. Nie mogłem uwierzyć, że przede mną stoi... nie, chwila. Zamrugałem szybko i zobaczyłem zupełnie nieznanego mi chłopaka. Jednak te oczy... to były JEGO oczy.
<Jak wrażenia z mojej części spotkania? I co było potem?>
<Ach, któż to, ach któż?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz