Przyjrzałem mu się uważniej.
Piękna postawa, wiecznie rozwichrzone, ciemne włosy... Mój mały, uroczy chłopiec. Nie. Stój. Potrząsnąłem głową.
Wyglądał na lekko poddenerwowanego. W takim stanie wydaje się być jeszcze bardziej pociągający...
Uch, jak gorąco.
Rozejrzałem się spod półprzymkniętych powiek dookoła.
Wszyscy wydawali się być znużeni, w końcu nie dziwię się. Zajęcia na otwartym terenie zawsze męczą.
- Kengo - Goethe dźgnął mnie palcem w żebra. Poderwałem się.
Koniec. Zagapiłem się.
Niemal od razu na mojej twarzy pojawił się banan.
W podskokach podbiegłem do Enny.
- Zadowolony? - zapytał, jak zawsze nieco sceptycznie. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i stanąłem na szeroko rozstawionych nogach.
- Ależ oczywiście, że tak. Wreszcie będę mógł cię ogr... - zacząłem, jak zwykle, paplać o byle czym, ale przerwano mi.
Obrzuciłem przybysza nieprzychylnym spojrzeniem.
Nagle w oczy rzuciła mi się jego nienaganna, różowa czupryna.
Yoite.
Co on tu robi?
Ze zmarszczonymi brwiami słuchałem, jak mój własny braciszek wymyśla mojemu kochanemu Ennie.
Rozszerzyłem oczy, kiedy doszedłem do pewnego wniosku.
- Enna - powiedziałem twardo. - Czy wy ze sobą spaliście?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz