W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem. Zamrugałem szybko, ale butelka w dalszym ciągu stała przede mną. Ostatecznie wziąłem głeboki wdech, wstałem i przeszedłem dookoła biurka, żeby stanąć tuż przy siedzącym Matsuurze. To chyba była jakaś kpina... przynajmniej miałem pewność, że z całą stanowczością zbieżności są zupełnie przypadkowe. Ani ON, ani nikt z JEGO rodziny nie zachowałby się aż tak nietaktownie i prostacko. Nawet w ramach prowokacji istniały pewne granice.
- Hmm, akurat ten, tak? - spytałem, przypominając sobie, skąd akurat ten trunek znalazł się w barku. Po kilku sekundach wpadła mi do głowy pyzata twarz lady Makrin, której chrześnica kilka uczyła się tutaj jeszcze za moich szczenięcych lat.
Matsuuda uśmiechnął się szeroko.
- Ma się ten gust, nie? - zachichotał zupełnie głupkowato, a ja tylko wywróciłem oczami. Sięgnąłem po butelkę, przeprosilem w duchu tego nieszczęśnika, który będzie miał zmianę dziś u mnie w gabinecie, po czym upuściłem alkohol na ziemię, a ten z trzaskiem rozsypał się tysiącami pomarańczowych kryształków po dywanie. W powietrzu czuć było mocno ostrą woń płynu.
- To który teraz? - spytałem nonaszalancko, zarzucając włosy do tyłu. Zarówno Matsuuda, jak i jego dajmon byli w szoku. Fuar też, ale chyba nieco mniej.
- C-coś ty zrobił... - wyjąkał po pewnym czasie chłopak.
- Nie lubię marnować nic - odpowiedzialem luźno, wsunąłem sie lekko na biurko za mną i popatrzyłem z wyższością na różowowłosego. - To jak, odrobiłeś już swoją lekcję, czy jedziemy dalej? - spytałem z absolutną pewnością siebie. Szaleć, to szaleć, jakoś trzeba zapomnieć...
<Matsuuda? Panie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz