sobota, 31 października 2015

Sine

Zdziwiłem się, i to nie mało.
- Tak niezapowiedzianie? - spytałem. Sądziłem, że jeśli coś ma być, to zostałbym wcześniej powiadomiony. Chociaż biorąc pod uwagę to, że zaraz po ceremonii się zmyłem, było możliwe, że powiedzieli o tym później.
- Nie wiem. Kenji przekazał wiadomość Spero i zaczęłyśmy szukać was...
- Was? Kogoś jeszcze brakuje?- zmarszczyłem lekko brwi, przecież Kenji przekazywał wiadomości. Enna musiałby wiedzieć, w końcu jest kapitanem, a chyba nikt więcej nie powinien tam być.
- Ennę - zmarszczyłem lekko brwi.
- Jak to nie ma Enny? Przecież... - dziewczyna wzruszyła ramionami. Pewnie też nie wiedziała.
- Pomóc go poszukać? - spytałem.
- Nie. Idź tam, pewnie już czekają. Możliwe, że Spero już go znalazła.
-Okey... to chyba lepiej już pójdę. Dzięki za wiadomość - uśmiechnąłem się lekko na pożegnanie. Miałem już pójść, ale się powstrzymałem, nie wiedziałem gdzie mam właściwie iść - Emm... Anastasio, wiesz może gdzie, to ma się odbyć? - spytałem.
- W głównej sali - odpowiedziała. Pewnie powinienem się tego spodziewać, gdzie indziej mogłoby być zebranie? - Odprowadzić cię? - spytała, widocznie widząc moje zmieszanie na twarzy.
- Nie, dzięki - jeszcze raz się uśmiechnąłem i poszedłem na miejsce. Gdy tylko przekroczyłem drzwi, dopadł mnie Kenji.
- W końcu przynajmniej ty, a gdzie Enna?
- Jeszcze go nie znaleźli, ale raczej zaraz powinien się pojawić - przynajmniej taką miałem nadzieję. Na sali było dość dużo osób i widać było, że zaczynają się niecierpliwić. Rozeszliśmy się w dwie różne strony. Zacząłem zagadywać do niektórych, by trochę rozluźnić atmosferę. Jestem przyzwyczajony do takich rozmów, nieraz musiałem rozmawiać z takimi ludźmi przez ojca. Wolałbym jednak się nie odzywać, większość z nich ględziła o swoich osiągnięciach, albo o tym, jak to wygląda, że kapitan zakonu nie przychodzi przed czasem. Wszystkich ich uspakajałem mówiąc, że już jest w drodze i zmieniałem temat, by znów mogli się przechwalać. Nagle drzwi się otworzyły i w końcu pojawił się Enna. Wszystkie oczy skierowały się na niego.

<Ktoś kto wie co ma się dziać?>
[Enna: Jak dziś mi nie odpisze Kenji do napiszę, ale nie liczcie na cos więcej jak "ale o czo chodzi"?]

czwartek, 29 października 2015

Spero Michaelis

- Spero?
Zamrugałam zdezorientowana. Dopiero teraz zauważyłam, że przede mną stoi Kenji i macha mi ręką przed oczami, próbując skupić mój wzrok na sobie. Posłałam mu przepraszający uśmiech.
- Tak?
- Chciałem cię zapytać, czy widziałaś Ennę albo któregoś z wyższych graczy - zaczął. - Ale wnioskując z tego, ile czasu zajęło mi zwrócenie twojej uwagi na siebie, nie masz bladego pojęcia, gdzie którykolwiek z nich może być.
- No popatrz, zgadłeś... - mruknęłam rozglądając się za Sebastianem, którego gdzieś wcięło (a może powiedział, gdzie idzie, tylko że tego nie usłyszałam, właściwie śpiąc na stojąco?). - Ale jeśli to coś ważnego, to mogę ich poszukać.
- To super. Jak ich znajdziesz, to powiedz im, że za pół godziny rozpoczyna się zebranie w głównej sali - powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie ludzi.

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png



Przeszukałam całe pierwsze piętro i nie spotkałam żadnego wyższego gracza. Z resztą Sebastiana też jak nie było, tak nie ma. Gdzie oni się szlaja, do cholery?!
Po drodze zaszłam do swojej celi w nadziei, że może tam wywiało mojego dajmona. Niestety, była tam tylko Ana. No, ale skoro już ją spotkałam...
- Tu jesteś, Ana! - zawołałam zwracając tym jej uwagę na siebie (tak na marginesie - wszyscy są dzisiaj dziwnie zamyśleni, łącznie ze mną; może to przez to polowanie...) - Może byś mi pomogła?
- A co się właściwie dzieje? - zapytała. - Przecież dopiero skończyła się ceremonia…
- No chyba nie - prychnęłam, udając irytację. - Już dwie godziny siedzisz nad tym tomiszczem, a w Zakonie ma się odbyć jakieś ważne zebranie i to za niespełna pół godziny.
- Możliwe, że masz racje - przyznała Ana, wzruszając ramionami. - Przyjechali jacyś ważni goście, więc to chyba normalne, że mają coś pilnego do omówienia, ale do takich spraw nie dopuszczają zwykłych graczy, ani tym bardziej nowicjuszy, więc, w czym rzecz?
- W tym, że to całe zebranie się nie zacznie póki nie zjawi się na nim kapitan Enna i wyżsi gracze, ale na razie stawił się tylko główny ofensywny. Siostra Yuu miota się w amoku, więc Kenji kazał nam ich znaleźć i to jak najszybciej.
- W porządku - powiedziała, wstając. - Może ja przeszukam budynek, a ty tereny zewnętrze?
- Dobra, chodźmy - zgodziłam się. Później poszukam Sebastiana, chyba że to tego czasu sam się znajdzie.

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png



Przeszukałam chyba każdy skrawek ogrodu, a po Ennie ani śladu. Ale przecież nie mógł tak po prostu zniknąć...
Zatrzymałam się przed granicą dzikiego ogrodu. Swoją drogą, całkiem tu ładnie... a do tego może to być doskonała kryjówka, jeśli ktoś chce pobyć sam. No i jest to jedyne miejsce w ogrodzie, w którym nie szukałam, więc...
Ruszyłam ledwo widoczną ścieżką prowadzącą w głąb ogrodu. W pewnym momencie zobaczyłam Ennę, który w zamyśleniu machał kataną, ćwicząc ciosy.
- Enna - powiedziałam chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Bezskutecznie.
Zeszłam ze ścieżki i podeszłam do niego od tyłu. Taa... wiem. Głupi pomysł.
- Enna! - wrzasnęłam mu do ucha.
Nareszcie łaskawie zobaczył, że jest tu ktoś oprócz niego. I cóż... nie mogę powiedzieć, że nie przewidziałam jego reakcji...
Obrócił się gwałtownie wymierzając cios kataną. Zrobiłam zgrabny unik (ciężko mi to mówić, ale: Dzięki, Sebastianie za te twoje treningi o piątej nad ranem) i katana nie trafiła we mnie.
- O, Spero - wydawał się zaskoczony, że mnie tu zobaczył. - O co chodzi?
A ,,przepraszam" to krowa zjadła...
- Za chwilę ma się odbyć spotkanie w głównej sali - poinformowałam. - A że jesteś kapitanem Zakonu, to powinieneś tam być.

<Enna?>
[Enna: Poczekam sobie, dopóki mi Kenji powie, co zaś wymyślili, bo nie mam pojęcia nawet, co gdzie i jak... Sorry Spero za blok]

wtorek, 27 października 2015

Tygodniówka 2

http://i297.photobucket.com/albums/mm232/ichishifire/anime%20animals/kttiy.jpg 
 Ilość członków: 5
Doszło:0
Odeszło:1
Najwięcej postów: Enna
Zagrożeni usunięciem: brak
Termin ratunkowy: brak

 Dajmon tygodnia: Ork pirat*

Następna tygodniówka: 1.11.2015r
PISAĆ!!!!

poniedziałek, 26 października 2015

Anastasia Jousselin

- O co poszło tym razem? – szepnęłam do Aileen.
Stałyśmy w sali tuż przed uroczystością podsumowującą ostatnie miesiące, a pytanie dotyczyło poruszenia w pokoju, które obudziło mnie tego ranka. Wcześniej nie miałam okazji zapytać przyjaciółki, co się dokładnie stało przed głośnym wyjściem naszych współlokatorów.
Aileen w odpowiedzi tylko prychnęła z niesmakiem, co oznaczało, że nie była to poważna sprawa, a jedynie kolejny wybryk Sebastiana. No cóż, już od pierwszego dnia można było się przekonać, że więź łącząca go ze Spero jest dość specyficzna, ale wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, w jaki sposób dajmon traktuje swoją panią.
Szczerze mówiąc też z początku nie mogłam nadziwić się temu, co niejednokrotnie działo się na moich oczach gdyż Aileen nigdy nie lekceważyła moich poleceń, a tym bardziej nie starała się mi uprzykrzyć życia i nie zrobiła wstydu w towarzystwie innych wysoko postawionych ludzi. Mimo wszystko jednak wierzyłam, że Sebastian nie jest taki zły i w jakiś pokręcony sposób dogaduje się ze Spero, której determinacja i umiejętności były naprawdę duże. Dowodem tego były zdobyte przez nią dajmony i to, że w Zakonie szeptano o podniesieniu jej rangi do poziomu Gracza. Cieszyłam się jej sukcesem, choć jednocześnie było mi wstyd, że nie osiągnęłam tego co ona, mimo, że przybyłyśmy do Zakonu w tym samym czasie…
- O wilku mowa… - mruknęła Aileen, wyrywając mnie z zamyślenia i kierując moją uwagę na Spero, która właśnie wślizgnęła się do sali z dajmonem u boku.
Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną z życia i najwyraźniej wciąż się wściekała na Sebastiana, który zauważywszy to spróbował załagodzić sytuację.
- Pocieszę cię – szepnął - Awansowałaś z pozycji Nowicjuszki na pozycję Gracza. Przynajmniej cała twoja praca nie poszła na marne.
- I złapałaś kilka dajmonów – odezwałam się z lekkim uśmiechem - A teraz przestańcie już rozmawiać, bo kapitan Enna coś mówi. – dodałam, widząc, co się dzieje na mównicy.

http://i1146.photobucket.com/albums/o522/buddychange12/DIVIDERS/AlwaysDivider.gif

Po zakończeniu ceremonii wróciłam do pokoju gdzie usiadłam w fotelu przy oknie z opasłą księgą w ręku. Jak zwykle od razu zatopiłam się w lekturze do tego stopnia, że straciłam poczucie czasu i nawet nie zauważyła, że Spero również wróciła.
- Tu jesteś Ana! – krzyknęła zirytowana, czym wreszcie zwróciła moją uwagę – Może byś mi pomogła?
- A co się właściwie dzieje? – zapytałam zdzwiona – Przecież dopiero skończyła się ceremonia…
- No chyba nie – prychnęła – Już dwie godziny siedzisz nad tym tomiszczem, a w Zakonie ma się odbyć jakieś ważne zebranie i to za niespełna pół godziny.
- Możliwe, że masz racje – przyznałam, wzruszając ramionami – Przyjechali jacyś ważni goście, więc to chyba normalne, że mają coś pilnego do omówienia, ale do takich spraw nie dopuszczają zwykłych graczy ani tym bardziej nowicjuszy, więc, w czym rzecz?
- W tym, że to całe zebranie się nie zacznie póki nie zjawi się na nim kapitan Enna i wyżsi gracze, ale na razie stawił się tylko główny ofensywny. Siostra Yuu miota się w amoku, więc Kenji kazał nam ich znaleźć i to jak najszybciej.
- W porządku – przytaknęłam, wstając - Może ja przeszukam budynek, a ty tereny zewnętrze?
- Dobra, chodźmy.
Zbiegłyśmy do głównego holu gdzie jak zwykle krzątało się mnóstwo osób. Spero od razu zniknęła za głównymi drzwiami, a ja ruszyłam do gabinetu Enny. Wiedziałam, że już pewnie tam sprawdzano, ale kapitan mógł wrócić w międzyczasie, co oszczędziłoby sporo czasu i kłopotów. Po kilku minutach zastałam jednak tylko zamknięte na głucho drzwi, więc zaczęłam sprawdzać wszystkie inne, często uczęszczane przez wyższych graczy miejsca. Kapitana Enny nigdzie nie było, ale i tak dopisało mi szczęście, bo przypadkiem natknęłam się na nowego głównego defensywnego.
Zawołałam go, ale był tak zamyślony, że nawet tego nie zauważył i szedł dalej w sobie tylko znanym kierunku. Spróbowałam jeszcze raz, ale Sine nie zwrócił na mnie uwagi póki nie położyłam mu ręki na ramieniu. Wtedy odwrócił się do mnie z lekkim uśmiechem.
- Coś nie tak? – zapytał uprzejmie, unosząc jedną brew – Pomóc ci w czymś?
- Mnie nie, ale lada moment powinno odbyć się jakieś ważne zebranie, którego nie zaczną bez głównego defensywnego – odpowiedziałam z uśmiechem.

<Sine?>
[Enna: sprawdzę, jak będę miała czas, nie ręczę za błędy ;P]

niedziela, 25 października 2015

Sine

Cała uroczystość w końcu się skończyła i mogłem opuścić to miejsce. Możliwe, że powinienem być bardziej zachwycony wszystkim, co się wydarzyło, ale jakoś nie potrafiłem. Z jednej strony byłem trochę zmęczony, nie tak łatwo było zdobyć te dajmony i nie miałem czasu jeszcze się przespać, z drugiej niezbyt przepadam za takimi gadkami. Zresztą, jak zauważyłem, większość była znudzona. Starałem się iść tak, by nie musieć z nikim rozmawiać. Odpowiedziałem tylko paru osobą uśmiechem, by nie wyjść na gbura. Przez ostatnie trzy miesiące zdążyłem większość poznać. Nie miałem w tej chwili jednak im nic do powiedzenia, chciałem jak najszybciej znaleźć się w swojej celi. Loreen szła za mną z dumnie uniesioną głową, przynajmniej ona potrafiła się cieszyć. Wszedłem do pomieszczenia i od razu skierowałem się do łóżka. Mój dajmon zdążył wejść w postać człowieka i to ona zamknęła drzwi.
- Po tym wszystkim tak po prostu idziesz spać? - spytała z oburzeniem rudowłosa.
- Taki mam zamiar.
- Powinieneś bardziej się cieszyć, zrobić jakąś imprezę, czy coś.
- Cieszę się - odpowiedziałem, dochodząc do łóżka.
- Nie widać. Jesteś beznadziejny - stwierdziła.
- Według ciebie powinienem zacząć tańczyć na środku sali? - położyłem się i od razu zasnąłem, więc nie usłyszałem co odpowiedziała.

http://gbika.org/site/media/2013/08/divider4.png




Przeczesałem ręką jeszcze wilgotne po myciu włosy, Loreen oficjalnie zarzuciła na mnie focha i siedziała w formie kitsune przy oknie, nie zwracając na mnie większej uwagi, co swoją drogą mi pasowało. Ubrałem się w coś ciemnego i wyszedłem z pokoju. Chciałem się po prostu przejść i pomyśleć. Pokonałem wszystkie korytarze, tak naprawdę nawet nie zwracając uwagi, co się dzieje wokół mnie. Po prostu odpłynąłem. Ocknąłem się, dopiero gdy poczułem, jak ktoś lekko dotknął mnie w ramię od tyłu. Zatrzymałem się i rozejrzałem orientując się, że doszedłem prawie do wyjścia. Potem, przybierając delikatny uśmiech, odwróciłem się do osoby za mną.

<Ktoś?>

[Enna: na koniec taka moja mała prośba: wchodźcie na TEN link i przesłuchajcie pisoenki, ile razy możecie. Rozsyłajcie też link znajomym, bo po osiągnięciu miliona wyświetleń studio robi wideo specjalne. Z góry dzięki ]

środa, 21 października 2015

Enna

Sam nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Nie on...
- Czego ode mnie oczekujesz w takim pytaniu? - spytałem, podnosząc zmęczone spojrzenie na Kengo. Jak on mógł zapytać o takie coś?! Dobrze wiedział, co łączyło mnie niegdyś z Yoite... - Zresztą, nieważne - dodałem, gdy nie otrzymałem przez dłuższą chwilę żadnej odpowiedzi. - Idę się przewietrzyć.
- Oj, nie zzapominasz czasem o czymś, szczeniaku? - rzucił za mną Yoite, ale tylko zacisnąłem pięści i zignorowałem to pytanie. Fuar jeszcze rzucił coś o obowiązkach statutowych i podąrzył za mną.
- Eathan... - zaczął, ale uciszyłem go ręką.
- Nie teraz, chcę być sam - oznajmiłem, a nogi same zerwały się do biegu. Półświadomy własnych czynów przebiegłem niemal cały budenek, w końcu wyleciałem na dziki ogród, gdzie chowałem swoją starą broń. Sam nie wiem, kiedy trafiłem do swojej "sekretnej kryjówki" z lat młodości i wziąłem do ręki lekką, nieostrą katanę. 

Zamach, skręt przez nogi, blok...

- Nie tak, głuptasie! - Yoite zaśmiał się, kładąc swoją dłoń na mojej. - Patrz, badasz, gdzie łodyga jest słabsza i pół centymetra nad tym zaczynasz ciąć pod kątem... - z gracją poprowadził moimi ruchami, z pełną premedytacją wykorzystując naszą pozycję, by oprzeć podbródek na moim ramieniu. Nie protestowałem, bo przecież jak mógłbym zrobić cokolwiek przeciwko swojemu ukochanemu. - ... o tym myślisz? - pytanie wydarło mnie z zamyślenia.
- Ja... e, tak - zażenowany spuściłem oczy, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca.
- Znowu nie słuchałeś, prawda? - mężczyzna zaśmiał się lekko, udając zawód.
- Przepraszam, po prostu... - sam nie wiem, co chciałem odpowiedzieć. To, że jego zapach działa na mnie hipnotyzująco? Że ciepło jego ciała już dawno uzależniło mnie gorzej od jakiegokolwiek narkotyku? Że gdy jest na wyjazdach specjalnie tworzę problemy, byleby móc posłuchać jego ciepłego głosu w słuchawce, gdy tłumaczy mi, co mam zrobić? Przecież on to doskonale już wiedział. A mimo to, TE WAŻNE słowa dalej nie chciały mi przejść przez gardło, jak gdybym obawiał się, że odczaruję rzeczywistosć.
- Tak, tak, to wszystko przez to ciśnienie - Yoite zbliżył swoje usta do moich. Zadrżałem z oczekiwania, a on delektował się moją niecierpliwością. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć - wiedział, że robił to specjalnie, żeby tylko przedłużyć mój czas męki. W końcu jednak otrzymałem to, czego tak bardzo pragnąłem - jego. Myślałem, że serce mi wyskoczy z piersi. Świat mógł się właśnie kończyć.

... zwód, pchnięcie, przejście w tył...

Fuar po raz kolejny przeszedł w zdenerwowaniu przez szerokość pokoju.
- Do cholery, mówiłem ci, że coś będzie nie tak! Jak ja tego... - dajmon zacisnął zęby, żeby nie wymówić przy mnie słów, które pchały mu się na usta. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wbiegł Yoite. Popatrzyłem na niego smętnym wzrokiem. Mężczyzna przeszedł przez celę i podszedł do mnie, po czym ukląkł przy moich nogach.
- Wszystko wporządku, kotku? - spytał miękko, a jego spojrzenie mogłoby uspokoić burzę.
- Ja... Tak, już tak - uśmiechnąłem się blado, ale chyba nie wyszło to zbyt przekonująco.
- Nie martw się - Yoitu ujął moją dłoń i przysunął ją do ust. - Boku-ga iru.
- Wiem - zsunałem się z łóżka na siebie i wtuliłem w spokojną pierś Yoite.

... krok w przód, pólobrót, płaz...

- ... zostaje Yoite z woli poprzedniego Skryby, Aliura. Zaprzysiężenie odbędzie się w przyszłą sobotę - Wielki Gracz zniknął za zasłoną wraz ze swoim ametysowym smokiem Taurosem. Popatrzyłem na uśmiechniętą twarz Yoite tuż za nim. Musiałem się z nim spotkać. Musiałem! Wiedziałem, że zaprosił mnie na zebranie z ważnego powodu, ale nigdy nie przypuszczałbym, że aż tak... Och, jak pięknie się wszystko złożyło, przecież właśnie dzisiaj miałem...

- ...nna! Enna! - z myśl wyrwał mnie kobiecy wzrok. Nierozumiejącym wzrokim popatrzyłem przed siebie.

<Kenji?>
<Tajemnicza nieznajomo?>

Kenji

Słuchałem, jak Enna podsumowuje polowanie na dajmony. Co za nudy, ile może gadać wciąż i wciąż o tym samym? Że też to mu się nigdy nie znudzi...
Przyjrzałem mu się uważniej.
Piękna postawa, wiecznie rozwichrzone, ciemne włosy... Mój mały, uroczy chłopiec. Nie. Stój. Potrząsnąłem głową.
Wyglądał na lekko poddenerwowanego. W takim stanie wydaje się być jeszcze bardziej pociągający...
Uch, jak gorąco.
Rozejrzałem się spod półprzymkniętych powiek dookoła.
Wszyscy wydawali się być znużeni, w końcu nie dziwię się. Zajęcia na otwartym terenie zawsze męczą.


http://img.photobucket.com/albums/v476/forbidden_myth/text-divider.gif



- Kengo - Goethe dźgnął mnie palcem w żebra. Poderwałem się.
Koniec. Zagapiłem się.
Niemal od razu na mojej twarzy pojawił się banan.
W podskokach podbiegłem do Enny.
- Zadowolony? - zapytał, jak zawsze nieco sceptycznie. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i stanąłem na szeroko rozstawionych nogach.
- Ależ oczywiście, że tak. Wreszcie będę mógł cię ogr... - zacząłem, jak zwykle, paplać o byle czym, ale przerwano mi.
Obrzuciłem przybysza nieprzychylnym spojrzeniem.
Nagle w oczy rzuciła mi się jego nienaganna, różowa czupryna.
Yoite.
Co on tu robi?
Ze zmarszczonymi brwiami słuchałem, jak mój własny braciszek wymyśla mojemu kochanemu Ennie.
Rozszerzyłem oczy, kiedy doszedłem do pewnego wniosku.
- Enna - powiedziałem twardo. - Czy wy ze sobą spaliście?

wtorek, 20 października 2015

Enna

"...Czas jest jak pieniądze, a pieniądze są jak czas, zawsze ich braku"...
- Już pora - wyszeptał mi na ucho Fuar, pochylając się nade mną i przesłaniając mi ręką książkę. Odkąd pogodziłem się z utratą JEGO i stworzyłem mniej lub bardziej stały związem z Kengo, wszystko wydawało się jakieś inne. Nawet nie to, że było naprawdę, bo po dłuższym przyjrzeniu się rzeczywistości nie sposób było odnaleźć te różnice, ale i tak...
Fuar złagodniał i stał się troskliwym, starszym bratem. Niby zawsze mogłem się na nim oprzeć, ale mimo to nigdy nie przestawałem go wcześniej widzieć jako mężczyzny. Możliwe, że teraz poczułem się zajęty, a może rzeczywiście to on odstąpił od swojej dotychczasowej "twardej" roli surowego ojca.
Kolejną rzeczą, która była nie taka, jak zawsze, byli nowicjusze. Niby zawsze były problemy techniczne, różne uwarunkowania społeczne i inne takie rzeczy, jednak pogrom w obecnym naborze wydawał się większy niż kiedykolwiek. Zaczęło się dość niewinnie, dwójka wysoko postawionego rodzeństwa odeszła, bo dostała lepszą propozycję od swojego wuj w centrali. Niecały tydzień później dość dobrze zapowiadający się Ivan musiał porzucić naukę, bo jego ojciec ciężko zachorował i rodziny nie był stać na utrzymanie się. O ile dobrze mi wiadomo, na chwilę obecną Niebiosa pełniejsze są o jeszcze jedną duszę. Ale to było nic w porównaniu z nadchodzącą katastrofą - na jednych z pierwszych zajęć w otwartym terenie na Arenę polową wdarła się sfora dzikich Kitsune, przez co pięć osób zmarło na miejscu, a kolejne kilkanaście wylądowało w stanie mniej lub bardziej krytycznym w szpitalach. Nic więc dziwnego, że w fali popłochu większość rodzin wycofała swoje dzieci, rodzeństwo i innych członków familii do domu z kategoryczną zapowiedzią, że już nigdy nie pozwolą sobie na choćby jedno uprzejme słowo w stronę Zakonu. Przyczyny zerwania układu bezpieczeństwa Areny do dzisiaj zresztą pozostawały nieznane i oczekiwałem, że w najbliższym czasie pojawi się kontrola.
W ramach rozluźnienia atmosfery, udało mi się uzyskać zgodę na jeszcze jedną wyprawę polową pozostałych nwicjuszy, tym razem na terenach zabezpieczonych przez Zakon. I właśnie czekało na mnie podsumowanie. Oddałbym wszystko, byleby tylko móc od tego odstąpić.
- Eathan - przypomniał się po raz drugi Fuar, delikatnie gładząc wierzch dłoni, którą trzymałem książkę. - Spokojnie, boku-ga iru - uśmiechnął się, używając sentencji z jednego z moich ulubionych filmów. Kiwnąłem wolno głową i bez większego zaangażowania wstałem, przeszedłem przez celę i poprawiłem przed lustrem sterczące we wszystkie strony włosy. "Gotowy" było ostatnim wyrazem, jaki bym sobie przypisał.

http://desmond.imageshack.us/Himg853/scaled.php?server=853&filename=dividerwg.png&res=landing
Nareszcie koniec! Popatrzyłem po niezbyt licznych zgromadzonych i bez trudu wyłapałem róż włosów Kengo... nie, Kenjiego. Ciekawe, ile czasu zajmie mi przyzwyczajanie się do nowego imienia. Zszedłem ze sceny i podszedłem do niego.
- Zadowolony? - spytałem, chcąc ukryć własne uczucia pod jego rozgadaniem.
- Ależ oczywiście, że tak. Wreszcie będę mógł cię ogr... - zaczął, ale nie zdąrzył zbyt dużo powiedzieć.
- Widzę, że już znalazłeś nowego właściciela, co? - usłyszałem za sobą znajomy, męski głos. Aż nazwyt znajomy. Bardzo powoli odróciłem się.
- Yoite... - wyszeptałem, nie wierząc w to, co widzę.
- Dla ciebie Skryba Zakonu Gry Yoite pod dajmonem wiodącym ScarletRose - poprawił mnie wyniośle i zlustrował szybko Keng... Kenjiego. - Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, jestem tu z polecenia Rady Zakonu i nic więcej - przeszedł kilka kroków, ostentacyjnie stukając obcasami. Scarlet nie było w zasiegu mojego wzroku, ale równie dobrze mogła akurat być schowana w karcie. Dziękowałem wszystkim siłom niebieskim, że większość zgromadzonych wróciła już do swoich zajęć. - Chociaż jestem trochę zawiedziony, myślałem, że będzie miał mi kto lizać tyłek - rzucił wzgardliwie, a ja z całych sił walczyłem ze sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem.

<Kenji?>
<Reszto, jak tam nastroje społeczne po rozdaniu przywilejów? I co u was się zmieniło przez ten czas?>

Spero Michaelis

~3 miesiące później~
Dostaliśmy zadanie złapania dajmonów, tak więc teraz wszyscy się szykują do wykonania zadania. A ja,
korzystając z tego, że Ana jeszcze nie dotarła, wygłaszam Sebastianowi tyradę na temat jego zachowania.
- Nie oszukujmy się, zbłaźniłeś mnie już w pierwszy dzień naszego pobytu tutaj. Tak właściwie to dalej nie wiem, co cię wtedy tak ubawiło...
- Rozmowa Enny i tego drugiego. Jak on miał...?
- Kengo. Ale mniejsza o to, w tamtym momencie złamałeś dwie zasady etykiety: po pierwsze - nie podsłuchuje się; po drugie - nawet, jeżeli cię to rozbawiło NIE MOŻESZ śmiać się jak jakiś idiota. Rozumiesz?
- Tak, moja pani - mruknął Sebastian.
- I nie rób sobie ze mnie jaj na oczach wszystkich, dobra?
- Tak, pani...
- I zachowuj się profesjonalnie. Weź sobie na autorytet Fuara...
- A mogę kogoś innego? - spytał.
- Tak. Tylko błagam, nie samego siebie... I co jeszcze? Acha. Wykonujesz moje rozkazy bez mrugnięcia okiem, zrozumiano?
- Oczywiście, moja pani.
Zatrzymałam się w połowie drogi do drzwi.
- Co cię dopadło?
- Nic. Wcielam w życie twoje uwagi.
- Nie pamiętam, żebym kazała ci zwracać się do siebie per pani.
Wzruszył tylko ramionami. Westchnęłam. Dlaczego uwziął się akurat na mnie?
- Dobra... chyba powinniśmy już iść...
Sebastian spojrzał na zegarek.
- Właściwie, to powinniśmy tam już być... - poinformował i sekundę później już pchał mnie w kierunku drzwi.
- Dobra! Przestań, poradzę sobie! - odepchnęłam dajmona od siebie. - Mamy jeszcze dwie minuty. Zdążymy.
Sebastian mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, po czym wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Patrzyłam tępo w drzwi i po chwili osunęłam się na łóżko. Oparłam łokcie na kolanach i ukryłam twarz w dłoniach.
Z każdym kolejnym dniem spędzonym w jego towarzystwie coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Mimo, że mamy podobne charaktery (a może właśnie dlatego...?). Mimo wszystko... on zachowuje się, jakby co najmniej mnie nienawidził.
- Coś się stało? - usłyszałam tuż nad sobą głos Anastasii.
Podniosłam na nią wzrok. Nawet nie usłyszałam, jak wchodziła.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałam.
- Powinnyśmy już iść - stwierdziła.
Skinęłam głową. Razem wyszłyśmy z pokoju.
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

- Dzisiaj, jak wiecie, macie okazję schwytać dobre dajmony - przemówił Enna. - Nie ma ograniczeń, co do obszaru ,,polowania". Możecie poruszać się wszędzie. Oczywiście w granicach rozsądku... - przesunął po nas wzrokiem zatrzymując go na dłużej na mnie. Tak, Enna, żebyś wiedział. Zamierzam szukać na Alasce.
Na ustach Sebastiana, który pojawił się nagle koło mnie, widać było cień rozbawienia.
- Macie dwadzieścia cztery godziny zaczynając od teraz - zakończył kapitan.
Dwadzieścia cztery godziny? Spoko. Nie jest źle. Pod warunkiem, że nie będę spała przez całą noc...
Klepnęłam Sebastiana w ramię.
- Idziesz?
Skinął głową i powlókł się za mną.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

Oparłam się o drzewo i osunęłam się po nim na ziemię. Spojrzałam na latający nad nami kawałek papieru.
- Jesteś pewien, że to nie jest zwykły świstek? - spytałam swojego dajmona, śledząc tor lotu istotki, za którą goniliśmy od dobrej godziny.
- Tak.
- Na sto procent?
- Tak.
- To dlaczego tak wygląda?
- To jest Ittan-momen yo. Taki już jego urok.
Westchnęłam.
- W każdym bądź razie, już go nie złapiemy. Jest za daleko...
Sebastian nie wyglądał, jakby jakoś szczególnie się przejął. Przyglądał się chwilę dajmonowi, po czym przybrał swoją prawdziwą postać, wzbił się w powietrze i zniknął mi z pola widzenia.
Usłyszałam za sobą trzask łamanej gałęzi. Odwróciłam się wyciągając odruchowo sztylet z pochwy przymocowanej do paska.
Dajmon przede mną spojrzał z rozbawieniem na broń, którą ściskałam kurczowo w ręce.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - zakpił.
- Się zobaczy - odparłam zastanawiając się, gdzie wywiało Sebastiana.
Obcy dajmon zmrużył oczy i przyjrzał mi się badawczo, po czym zaatakował. Nie dał mi nawet sekundy na pomyślenie.
No cóż, ale po to mam Sebastiana, żeby myślał za mnie...
Pojawił się znikąd między mną a tym drugim. Odepchnął mnie na bok i przyjął całą moc uderzenia na siebie. Warknął zirytowany i natarł na przeciwnika.
Po kilku minutach (i kilkudziesięciu poleceniach wykrzyczanych przeze mnie) dajmon (Ghoul) należał do mnie.
- Ha! Mam go! - wydzierałam się na całe gardło ku niezadowoleniu Sebastiana.
- Dobra, już wszystkie istoty w promieniu kilku kilomdtrów wiedzą, że właśnie złapałaś dajmona. Czy mogłabyś się teraz łaskawie zamknąć?
- Oj, nie dasz mi się nacieszyć - mruknęłam. - Dobra, mniejsza o to. Nie chce mi się już szukać dajmonów w przypadkowych miejscach. Na jakich dajmonach się skupimy?
- Woda - rzucił Sebastian od niechcenia.
- Czyli co? Jezioro?
- Morze - stwierdził. - Zostały nam już tylko trzy godziny.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

- Mam już serdecznie dość. Naprawdę, szczerze, serdecznie dość.
- Nie użalaj się tak - skarcił mnie Sebastian. - I wstawaj z ziemi, bo jeszcze zaśniesz.
Spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Nie spałam od jakichś... dwudziestu pięciu godzin. Weźmy jeszcze pod uwagę to, że ostatniej nocy spałam góra dwie godziny, więc chyba mam prawo być półprzytomna?
- Nie. Wstawaj natychmiast z tej ziemi, bo będę musiał cię potem zanosić do budynku Zakonu... znowu.
Natychmiast otrzeźwiałam i zerwałam się na równe nogi.
- Dobra, już dobra. Chodźmy już, bo zaraz zasnę na stojąco...

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

Nie ma to jak pobudka o piątej nad ranem po praktycznie nieprzespanej nocy, zafundowana przez Sebastiana i polegająca na wylaniu ci na głowę wiadra lodowatej wody. No, ale czego innego można się było spodziewać po takim idiocie jak on?
- Chcesz, żebym jutro była chora? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
- Szczerze, to mi to wisi - odparł mój dajmon. -Wstawaj, bo zaraz się spóźnisz.
Odgarnęłam z oczu mokre włosy.
- Niby na co się spóźnię?
Spojrzał na mnie jak na kretynkę.
- Na uroczystość podsumowującą, czy co to tam jest.
- A to nie zaczyna się przypadkiem o dziewiątej? - jęknęłam.
- Przypadkiem tak - odpowiedział nie zmieniając swojej pozycji i obserwują,c jak wyciskam wodę z włosów.
- Czyli mam cztery godziny...
- Trzy godziny, pięćdziesiąt siedem minut i czterdzieści dwie sekundy, gwoli ścisłości - przerwał mi.
- Mniejsza o to - warknęłam. - Czyli mam... trzy godziny i ileś tam minut i sekund, żeby się przygotować, a ty mówisz, że zaraz się spóźnię?! - ostatnie trzy słowa właściwie wykrzyczałam.
- Z twoim tempem wykonywania różnego rodzaju czynności, zwłaszcza rano, wszystko jest możliwe - odpowiedział niewzruszony.
Odbiło mu. Zdecydowanie mu odbiło...
Zacisnęłam dłoń na poduszce, która sekundę potem leciała w stronę Sebastiana. Jakże by inaczej, dajmon złapał ją kilka centymetrów od swojej twarzy.
- Nie mamy na to czasu. Ubieraj się - rzucił wychodząc z pokoju.
- Jest szósta trzydzieści, a ja jestem już gotowa - powiedziałam. - Czy z racji tego, że do początku uroczystości zostały nam jeszcze... - spojrzałam na zegarek przy moim łóżku. - dwie godziny, dwadzieścia dziewięć minut i trzy sekundy, mogę na chwilę się położyć?
- Nie - warknął Sebastian, zakładając ramiona na piersi. - Jeszcze pognieciesz ubranie.
Jęknęłam sfrustrowana i oparłam się plecami o ścianę za mną. Po chwili zaczęłam rytmicznie uderzać tyłem głowy w mur (czy co to tam było).
- Kojarzysz takie powiedzenie: głową muru nie przebijesz? - spytał Sebastian patrząc na mnie kątem oka. Kiedy zobaczył, że zignorowałam jego uwagę i dalej robiłam to samo, znalazł się przy mnie w ułamku sekundy. Chwycił mnie za ramiona i ściągnął z łóżka.
- Trzepiąc głową w ścianę nic nie wskórasz. Co najwyżej wkurzysz osobę śpiącą po drugiej stronie albo obudzisz Anastasię. Bo Alien już obudziłaś - faktycznie, Deva patrzyła na nas. Wyglądała na nieco zirytowaną...
- Och, zamknij się - warknęłam, strząsając jego ręce ze swoich ramion. - Dobra, zostały nam... - mój wzrok znowu powędrował w kierunku zegarka - ...dwie godziny, dwadzieścia pięć minut i dziesięć sekund. To co robimy przez ten czas, skoro nie pozwalasz mi spać?
- Możesz na przykład trochę poćwiczyć.
- O szóstej? Odwaliło?
- Chyba warto umieć się samemu obronić? W końcu nigdy nic nie wiadomo. Ktoś może cię zaatakować i tak się złoży, że nie będziesz miała akurat przy sobie żadnego dajmona, i co wtedy?
- Ty nigdy się ode mnie nie odczepisz - mruknęłam.
- Powinnaś się z tego cieszyć. Nie każdy...
- ...ma takie szczęście, jak ja? Być może. Szczerze mówiąc, mam to gdzieś.
- Spero... - w głosie Sebastiana słychać było ostrzeżenie.
- Dobra, już dobra. To idziemy potrenować tą samoobronę, czy nie?

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

A teraz pytanie za sto punktów: kto się spóźnił na uroczystość? Oczywiście - ja.
- Zamorduję - mamrotałam, biegnąc na złamanie karku w kierunku sali ... - Uduszę, a ciało spalę...
Kiedy w końcu dobiegłam na miejsce wszyscy już byli... z wyjątkiem Enny. Czyżby się spóźnił...?
Wślizgnęłam się bezszelestnie do sali i zajęłam pierwsze z brzegu miejsce, a Sebastan stanął koło mnie.
- Pocieszę cię - szepnął mi na ucho Sebastian w momencie, w którym na salę wszedł Enna i wszyscy ucichli. - Awansowałaś z pozycji Nowicjuszki na pozycję Gracza. Przynajmniej cała twoja praca nie poszła na marne.
- I złapałaś kilka dajmonów - dodała Anastasia, która stała z mojej drugiej strony. - A teraz przestańcie już rozmawiać, bo kapitan Enna coś mówi.
Dobra, to może ja tak w dużym skrócie opiszę co się działo?
Najpierw oczywiście trzeba było załatwić wszystkie formalności, bla, bla, bla, potem wymieniał dalej, kto jakie dajmony złapał, bla, bla, bla, no a na końcu oznajmił, kto ,,awansuje" na wyższe stanowiska: tj. Kengo na pozycję Głównego Ofensywnego (nieznaczny uśmiech ze strony Enny), Sylvian na pozycję Głównego Defensywnego, no i ja na pozycję Gracza. Oprócz tego dwóch wyżej wymienionych panów otrzymało imiona zakonne.
I to by było na tyle.

<Enna? Zechcesz dokończyć?>

niedziela, 18 października 2015

Tygodniówka 1

http://i.imgur.com/3o8w7AJ.png?_r=0
Ilość członków: 6
Doszło: 6
Odeszło: 0

Najwięcej postów: Kengo Matsuura, Enna
Zagrożeni usunięciem: Sean Moore 
Termin ratunkowy: 20.10.2015r

 Dajmon tygodnia: Demoniczny koń*

Następna tygodniówka: 25.10.2015r

Enna (i rozpiska cel)

To było... piękne. Zaraz po wybiegnięciu Matsuury, spojrzałem na Fuara. Dajmon zmienił się w feniksa i stał tyłem do mnie na parapecie, wyraźnie po to, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Też miałem na to ochotę, pomimo nieco duszącego zapachu starego alkoholu. Potem zerknąłem na drugiego dajmona.
- Myślę, że powinienem go iść poszukać - stwierdził z westchnięciem. - Szkoda flaszki, ale może wreszcie nauczy się manier - dodał jeszcze na odchodnym. Przewróciłem oczami i wyszedłem przed drzwi. Najwyraźniej nie udało mi się jeszcze zapanować nad wyrazem satysfakcji na twarzy, bo miny wszystkich obecnych na korytarzu mówiły same za siebie. Odchrząknąłem dumnie, po czym popatrzyłem po zebranych. Młoda Jousselin, syn Nickelsa i jakaś dziewczyna bez wyraźnego herbu rodowego. Moją uwagę zwrócił jeden z dajmonów, zwijający się ze śmiechu. Nie byłem pewny, czy słyszał to, co wydarzyło się w środku, czy była to jedynie reakcja na ogólnodostępną część przedstawienia.
 - To twój dajmon? - zapytałem nierozpoznaną kobietę, widząc jej zażenowaną minę.
- Taa... - wyraźnie nie była zadowolona z zachowania swojego dajmona. Mi ono nie przeszkadzało, ale na przyszłość lepiej go przyuczyć zachowania w towarzystwie, zwłaszcza wśród starszych rangą, bo mogą być problemy.
- On tak zawsze? - sam nie wiem, jak uniknąłem kpiącego uśmiechu.
- Nie - dziewczyna była naprawdę zażenowana sytuacją, ale po części sama sobie była winna, że nie upilnowała tego typu zachowań już w początkach współpracy. - Dzisiaj wyjątkowo.
- Rozumiem... - mruknąłem bardziej do siebie, jak do niej. - To ktoś jeszcze marzy o nocy z lampką wina i satynową pościelą, czy reszta już posiada maniery? - spytałem słodko, budząc falę zdziwienia. - Nie? To świetnie, może najpierw podam cele, w których będziecie odtąd żyć, a potem rozstrzygniemy inne problemy. To tak: panna Jousselin, panna Michaelis i panna Luiee cela numer 1 na parterze w lewym skrzydle budynku głównego, panna Kary, [...] cela numer 17. Teraz męska część: Nickels, Moore i Kain cela numer 1 prawego skrzydła budynku głównego parter, Andro, Kenel i Narye cela numer 2 tuż obok, And [...]. Dobra, to jak miał ten uciekinier...
- Matsuura. Kengo Matsuura - podrzucił mi Fuar, stając za mną w ludziej formie.
- A, tak. Skoro go nie ma, to się nie dowie, ale cela numer 24 na styku lewego i prawego skrzydła na pierwszym piętrze, póki co sam - oznajmiłem, po czym sprawdziłem, czy wszystko przeczytałem. - To chyba tyle. Jak zauważyliście pewnie, dość dużej ilości nowicjuszy jeszcze nie ma, ale nie liczcie, że będziecie sami w celach. Jeśli się okaże, że nie przyjadą, możliwe są przegrupowania w celach, żeby jak najlepiej wykorzystać miejsce. Co jeszcze... Nie życzę sobie kłótni, więc jeśli naprawdę nie będziecie się mogli dogadać ze sobą, mogę się zgodzić na zamianę cel z kimś innym, oczywiście w obrębie płci. Moja cela znajduje się na drugim piętrze, na które proszę nie wchodzić bez powodu, bo zajmują je także wysoko postawieni goście. W razie czego jest to numer 7 tuż przy środkowych schodach, jedyne czarne drzwi na piętrze. To chyba tyle. Jeśli są jakieś indywidulane pytania, to jestem do dyspozycji w swoim gabinecie jeszcze przez co najmniej pół godziny, a później się zobaczy, ale pewnie przejdę się na Arenę, bo mam pilną sprawę do rozwiązania - oznajmiwszy to, przyczepiłem kartki z rozpiską cel do małej kablicy korkowej tuż obok drzwi i wszedłem z powrotem do środka gabinetu.

<No, to kto teraz? Czy czekamy na sławne przesunięcie czasowe?>
<Spero - ja ;P>

Spero Michaelis

Z gabinetu Enny wybiegł jakiś chłopak. Minął nas, omal nie tratując, i pobiegł dalej w swoją stronę. Zaraz po nim w drzwiach pojawił się kapitan Enna.
Sebastian wydał z siebie nieartykulowany dźwięk, po czym zaczął się śmiać jak nienormalny. Wszyscy spojrzeli na niego, widocznie zaskoczeni jego zachowaniem.
- To twój dajmon? - spytał mnie po chwili Enna.
- Taa... - mruknęłam, posyłając Sebastianowi spojrzenie informujące, że potem poważnie sobie porozmawiamy. Powoli zaczął się uspokajać i po chwili znowu stał koło mnie śmiertelnie poważny.
- On tak zawsze? - spytał kapitan, patrząc na dajmona kątem oka.
- Nie - odpowiedziałam. - Dzisiaj wyjątkowo.

<Ktoś z naszej pięcioosobowej grupki odpisze?>

sobota, 17 października 2015

Kengo Matsuura

Najwyraźniej to nie był odpowiedni czas na szklaneczkę bourbona. Mówi się trudno. Jemu się marnują zapasy, a nie mi… no ale no… szkoda trochę trunku.
Spojrzałem na Ennę. Siedział na biurku przede mną. Jego poza wydawała mi się prowokująca. Oczami wyobraźni widziałem scenki, które nie ukazały się jeszcze w żadnym filmie pornograficznym. W roli głównej ja jako dziewczynka a on jako męski men. A co by się stało, gdyby odwrócić rolę. Ha! Byłoby ciekawie. Enna jako zawstydzony chłopczyk, brzmi nieźle. Chciałem sprawdzić trafność moich teorii. Uśmiechnąłem się zawadiacko i szybko podniosłem się z krzesła. Nasze twarze były na tym samym poziomie, ale nie były wystarczająco blisko. Postanowiłem to szybko zmienić. Przysunąłem się bliżej.
Kur...wa.
- No to cześć - odparłem. Idiota ze mnie. Przestraszyłem się samego siebie.
Odskoczyłem. Spojrzałem jeszcze na Ennę i jego dajmona, który nie wyglądał na zadowolonego. Jak poparzony wyleciałem z pomieszczenia.

Sylvian Nickels

Spojrzałem na swoją torbę. Nie była jakaś specjalnie wielka, mieściła wystarczająco rzeczy, bym jakoś funkcjonował. Loreen była obrażona i leżała w swojej prawdziwej postaci na łóżku, nie obrzucając mnie żadnym spojrzeniem. Właściwie to i lepiej, nie będę musiał jej po raz kolejny słuchać. Jeszcze raz omiotłem spojrzeniem swój pokój, potem wziąłem torbę i podszedłem do drzwi. Mój dajmon się podniósł, ale nadal na mnie nie spoglądała. Otworzyłem drzwi z zamiarem wyjścia, ale zostałem w miejscu. Przede mną stał ojciec z uniesioną ręką, którą pewnie chciał zapukać. W pierwszej chwili wydawał się skołowany, potem jednak przybrał zwykły wyraz twarzy.
- Masz wszystko? - spytał najzwyczajniej w świecie.
- Owszem.
- Nie przynieś nam hańby. Niespecjalnie przepadam za dajmonami, ale nawet to nie zmienia faktu, że jeśli się zbłaźnisz... - przerwałem mu.
- Nie będę miał po co tu wracać - dokończyłem za niego, za co zmierzył mnie złym wzrokiem.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mi nie przerywał! - podniósł głos. Doskonale wiedziałem, co teraz muszę zrobić. - Niczego cię nie nauczyłem?!
-Przepraszam, ojcze. Emocje - oczywiście, że było to kłamstwo, od dawna nie odczuwałem żadnych emocji: nic nie potrafiło mnie wyprowadzić z równowagi, czy też zranić.
- Mam nadzieję - powiedział już lodowatym tonem. Potem jego twarzy złagodniała, z jego twarzy wyczytałem, że się przed czymś waha. Po jego dziwnie zwiotczałych mięśniach się domyśliłem, o co mu chodzi. Zastanawiał się, czy nie powinien mnie przytulić, w końcu tak chyba nakazuje ojcowsko-synowska relacja.
- Jonathan pewnie już czeka, będę już szedł. Za pozwoleniem...
- Idź - jego chwilowe wahanie zniknęło, znów był taki jak zawsze. To dobrze, żaden z nas nie wiedziałby, co zrobić, gdyby mnie przytulił.Sama myśl o tym była krępująca, rodzice nigdy nie okazywali mi uczuć i wolę, by tak zostało. Minąłem go i poszedłem na dziedziniec, gdzie czekała na mnie czarna limuzyna. Miałem już wsiadać, jednak, czując na sobie czyjś wzrok, rozejrzałem się, a po chwili znalazłem tą osobę. Matka patrzyła na mnie przez okno swojej sypialni. Nie dzieliła pokoju z moim ojcem i zawsze była mniej obecna. Na jej twarzy, tak jak i na mojej, nie było żadnych emocji, jeśli nie było takiej potrzeby. Była dla wszystkich uprzejma, a jednocześnie tak surowa, że nieraz czułem większy respekt przed nią niż przed ojcem, pomimo wszystkich siniaków, które mi nabił. Z rozmyśleń wyrwało mnie klepnięcie w ramię, a zaraz potem głos mojej siostry.
- Czy ty, najgorszy bracie na świecie, nie posiadający serca, ani nie potrafiący się uśmiechać, śmiesz chcieć odjeżdżać bez pożegnania ze mną? - odwróciłem się z wolna w jej stronę. Mimo, iż próbowała wyglądać na obrażoną, w jej oczach tańczyły rozbawione ogniki. Nie wiem, jak w tej rodzinie udało jej się zachować swoją osobowość w takim stanie.
- Jeśli zaraz nie wyruszę, to się spóźnię, a to nie wygląda dobrze - stwierdziłem. Właściwie, to i tak nie miałem możliwości dojechać na czas, ale to inna sprawa.
- Jesteś podły, wiesz?- westchnęła teatralnie. - Ale nieważne, i tak będę za tobą strasznie tęsknić. Zadzwoń czasami i nie katuj tak Loreen - moja siostra miała lepszy kontakt z moim dajmonem, niż ja.
- Dobrze - powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko, żeby wyglądało to autentycznie. Na jej twarzy pojawił się smutek.
- Dlaczego zawsze udajesz?
- Muszę jechać - stwierdziłem i już prawie udało mi się wsiąść, gdy Linsdey przytuliła mnie. Całkiem zastygłem.
- Mam nadzieję, że poznasz w końcu kogoś, kto nauczy cię kochać - powiedziała. Poczułem, że moja koszula robi się mokra. Płakała? To było całkiem dla mnie obce. Nadal stałem jak otępiały. Ni z tego, ni z owego, pchnęła mnie do środka samochodu i zatrzasnęła drzwi. Przy okazji rąbnąłem się w głowę. Rozmasowałem bolące miejsce, rozsiadając się wygodniej na tylnym siedzeniu.
- Zasłużyłeś sobie - wysyczała Loreen, która w końcu się do mnie odezwała. Nie odpowiedziałem jej jednak i utkwiłem wzrok gdzieś daleko. Samochód ruszył i chwilę potem sunął już po drodze. Nie oglądałem się już za siebie.
http://gbika.org/site/media/2013/08/divider4.png
- Zatrzymaj samochód na tamtym podjeździe - powiedziałem do szofera, a ten spojrzał na mnie bez zrozumienia.
- Mam cię dowieść na miejsce.
- Znam drogę, a chce się przejść - planowałem to od początku. Wiedziałem, że będę chciał trochę odetchnąć i przygotować się na to, co mnie czeka, więc wcześniej sprawdziłem trasę, by móc dojść piechotą.
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.
- Mój ojciec płaci. Masz po prostu wykonywać polecenia - może w tej chwili nie byłem zbyt miły, ale potrzebowałem tego spaceru. Szofer mruknąłem pod nosem coś o rozkapryszonym dzieciaku, ale wykonał moje polecenie i zjechał na pobocze. Wysiadłem zabierając swoja torbę, Loreen wyskoczyła zaraz za mną, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. Samochód odjechał, a ja ruszyłem przed siebie.
- Dlaczego to zrobiłeś? Mielibyśmy podwózkę na miejsce! - wybuchła w końcu moja dajmonica.
- Musiałem - już miała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Chyba w końcu zrozumiała.
- Następnym razem chociaż mnie ostrzeż, a nie nagle mnie wybudzasz - stwierdziła. Nie wiedziałem, że śpi ale nie komentowałem tego, powiedziałem za to:
- Dobrze.
- Nie lubię, jak kłamiesz.
- To nie zmuszaj mnie do kłamstwa - fuknąłem w odpowiedzi. Loreenie odzywała się przez jakieś piętnaście minut, które mogłem poświęcić na przemyślenia. Potem jednak zaczęła marudzić, że to strasznie daleko i tym podobne rzeczy, niespecjalnie jej jednak słuchałem i po prostu szedłem przed siebie.

http://gbika.org/site/media/2013/08/divider4.png

Loreen zmieniła się w człowieka i poprawiała włosy. Wchodziliśmy właśnie do budynku.
- Wyglądam dobrze? Czy może lepiej, jeśli...?
- Bez znaczenia.
- Jesteś beznadziejny - stwierdziła i znów się obraziła. Ja za to szukałem kogoś, kto powiedziałby mi, co mam zrobić. Jak na złość, nie potrafiłem nikogo znaleźć, błąkałem się po korytarzu, w końcu kogoś znajdując. Była to jakaś kobieta. Podszedłem do niej.
- Witam, nazywam się Sylvian Nickels, spóźniłem się na rozpoczę...- kobieta odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
- Zgłoś się do Enny, powinien być w swoim gabinecie. Pójdziesz korytarzem prosto, potem skręcasz w prawo i zaraz tam będziesz - powiedziała i zostawiła mnie bez słowa. Poszedłem według wskazówek kobiety, Loreen szła parę kroków za mną. W pewnym momencie usłyszałem jakąś rozmowę.
- Michaelis. A to mój dajmon wiodący, Sebastian - czym bliżej byłem, tym głośniejsze były słowa i wyraźniejsze.
- A ja jestem Anastasia Jousselin - pojawił się drugi głos. Doskonale znałem to nazwisko, gdy byłem mały ojciec kazał mi zapamiętać wszystkie tytuły i nazwiska zamożnych, jak i mniej zamożnych osobowości. Gdy byłem starszy, brałem też nieraz udział w jego rozmowach z różnymi ludźmi i zawsze musiałem dokładnie wiedzieć, kto to. Dotarłem do skrętu w prawo i dostrzegłem rozmówczynie przed jakimiś drzwiami, które niewątpliwie musiały należeć do Kapitana Zakonu. Oparłem się o ścianę trochę z dala od kobiet, tak, by im nie przeszkadzać w rozmowie, ani nic w tym sensie. Chyba nawet mnie nie zauważyły. To dobrze, bo nie miałem zamiaru włączać się w rozmowę.
- Co cię sprowadza do Enny?- podniosłem wzrok zdziwiony, jednak słowa nie były kierowane do mnie, więc z powrotem spojrzałem w ścianę. Nie zostałem jednak całkowicie niezważony, jakbym sobie tego życzył. Jakiś dejmon spoglądał w moją stronę, zapewne należał do jednej z pań. Nie zamierzałem jednak na to reagować, za to zastanowiłem się nad sytuacją. Kobiety stały przed drzwiami, co mogło wyglądać, jakby była kolejka. Możliwe, że kapitan był zajęty, albo może nawet go nie było. Nie miało to jednak znaczenia, musiałem i tak tutaj czekać na spotkanie z nim... Rozmowa trwała dalej, ale przestałem słuchać. Z tego stanu wyrwał mnie dźwięk tluczonego szkła. Zaraz potem z gabinetu wyszło dwóch mężczyzn, z czego jeden wyraźnie zły.

<Kontunuujcie :3>
[Enna: Dąłączam do prośby, napisz coś wreszcie Kengo]

Anastasia Jousselin

- Co cię sprowadza do Enny? – spytała Spero.
- To, co wszystkich – odpowiedziałam, nonszalancko wzruszając ramionami. – Pragnę dowiedzieć się, która cela jest mi przeznaczona.
- Taak… - dziewczyna wyglądała na lekko skonfundowaną moim zachowaniem. – A… gdzie twój dajmon? - wymamrotała, niezręcznie rozglądając się na boki.
- Zapewne wciąż w parku, choć powinna się tu zjawić już jakiś czas temu…. – przyznałam szczerze.
Zanim jednak Spero zdążyła mi odpowiedzieć, z gabinetu kapitana Enny dobiegł nas donośny trzask tłuczonego szkła. Zamarłyśmy zaskoczone, wpatrując się w drzwi pokoju, z którego moment później niczym strzała wybiegł różowowłosy chłopak. Ten sam, którego spotkałam jakieś dwie godziny wcześniej, z tym, że teraz zagubienie w jego oczach zastąpiła mieszanina szoku, żalu i niepohamowanej złości… Zaraz za chłopakiem, który najwyraźniej był tym „ważnym gościem” w drzwiach pojawił się kapitan Enna, a na jego twarzy igrał szelmowski uśmieszek.

<Któryś z panów raczy dokończy?>

piątek, 16 października 2015

Wyniki konkursu

Witam!

Tym razem przychodzę już z pełnymi wynikami:

1. Kengo Matsuura i 42 projekty
2.  Sylvian Nickels i 40 projektów
3. Spero Michaelis i 35 projektów
4. Anastasia Jousselin i 11 prijektów

W związku z powyższymi wynikami każdemu przysługują następujace nagrody:

1. Kengo Matsuura:
  • Hathor i Vimes*****
  • 2 dajmony 4* na maksymalnym poziomie (każdy wymienny na 2 dajmony 3* na maksymalnym poziomie lub 1 dajmon 3* i 2 dajmony 2* na maksymalnym poziomie lub 5 dajmonów 2* na maksymalnym poziomie)
  • 1 dajmon 2* na maksymalnym poziomie
  • 200 PT
2. Sylvian Nickels
  • Frost*****
  • 2 dajmony 4* na maksymalnym poziomie (każdy wymienny na 2 dajmony 3* na maksymalnym poziomie lub 1 dajmon 3* i 2 dajmony 2* na maksymalnym poziomie lub 5 dajmonów 2* na maksymalnym poziomie)
  • 200 PT
3. Spero Michaelis
  • 2 dajmony 4* na maksymalnym poziomie (każdy wymienny na 2 dajmony 3* na maksymalnym poziomie lub 1 dajmon 3* i 2 dajmony 2* na maksymalnym poziomie lub 5 dajmonów 2* na maksymalnym poziomie)
  • 150 PT
4. Anastasia Jousselin
  • 1 dajmon 3* na maksymalnym poziomie (wymienny na 3 dajmony 2* na maksymalnym poziomie)
  • 50 PT


Jako, że jestem naprawdę mile zaskoczony, dajmony nie będa przyznawane losowo, jak zakładał pierwszy plan, ale możecie je wybrać sobie sami. Pamiętajcie, że dajmony waszego żywiołu podczas walki mają punkty dajmona o jeden poziom lepszego, wiec warto posiadać ich przewagę. Polecam również wziąć pod uwagę wynikowe umiejętności każdego dajmona i ułożyć talię jak najbardziej odpowiadaącą waszemu stylowi strategii. Warto też wziąć pod uwagę PT, gdyż nawet najlepsze dajmony nie są przydatne, gdy nie możemy ich położyć na naszej talii. Jednocześnie, nie wszystkie posiadane dajmony muszą znajdować się na talii.

Co więcej, nominuję Kengo Matsuurę na Głównego Ofensywnego, Sylviana Nickelsa na Głównego Defensywnego. W swoich wiadomościach proszę ująć decyzję, czy zgadzacie się przyjąć nominacje. Nominacje nie są zamienne, a po ich odrzuceniu nie można się ubiegać drugi raz o nominację przez najbliższe 2 miesiące.
Hierarchia talii będzie rozstrzygnięta po wybraniu przez was talii.

Na wiadomość z wyborami dajmonów czekam do końca tygodnia.

Chwała zwycięzcom!
Enna/Kuroneko

Zakończenie konkursu

Witam!
 
Oficjalnie kończę konkurs, proszę już nie wysyłać prac. Wyniki zostaną podane równolegle z wiadomościami na Waszą pocztę howrse o nagrodach około godziny 14:00. Dziękuję wszystkim za udział, Wasza aktywność przeszła moje wszelkie przewidywania. Na plus, oczywiście. Do godziny 12:00 powinna się pojawić na pasku bocznym możliwość pobrania arkusza kalkulacyjnego, dzięki któremu będziecie sobie mogli obliczyć zyski z kart, itp. Polecam jego użycie przy wyborze nagród.

Enna/Kuroneko

wtorek, 13 października 2015

Nowicjusz Sylvian Nickels

http://i.mdel.net/newfaces/i/2012/07/Joe_Collier-new_york_models-15.jpg 




Sylvian Nickels
Płeć: mężczyzna
Wiek: 18 lat
Żywioł: Wiatr
Dajmon główny: Loreen
Ranga: nowicjusz
PT: 100





i jego dajmon wiodący:


http://img4.wikia.nocookie.net/__cb20131007012918/aressia/images/0/03/White_kitsune_2.jpg 

Loreen
Żywioł: Wiatr
Poziom 1/50
Atak: 550
Obrona: 150
Życie: 300
Właściciel: Sylvian Nickels

Spero Michaelis

Drzwi otworzył jakiś dajmon o prawie białych włosach.
- Enna ma gościa, więc jeśli to coś pilnego, musicie poczekać – powiedział, po czym z powrotem zamknął drzwi.
Zamrugałam zaskoczona. Czy zauważył, że to, co powiedział nie trzyma się kupy?
- Zapewne nie - powiedział Sebastian. Uniosłam pytająco brew. Czytał mi w myślach? To on tak potrafi? - Albo po prostu chciał nam pokazać, że Enna ma ważniejsze sprawy na głowie, niż nasze problemy.
- Chyba to drugie...
Nagle mój wzrok padł na dziewczynę stojącą po drugiej stronie korytarza. Patrzyła na nas zaintrygowana.
Sebastian też ją zauważył, ale od razu odwrócił wzrok. No tak, Sebastianie! Zostaw mnie samą na lodzie!
- Em, cześć? - powiedziałam do dziewczyny zerkając przez ramię na swojego dajmona, którego nagle zafascynowała goła ściana przed nim. Taa... na pomoc od niego nie mam co liczyć...
- Witaj - odpowiedziała patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
Mam dygnąć? Nie, raczej sobie podaruję...
- To... jestem Spero Michaelis. A to mój dajmon wiodący, Sebastian - ruchem głowy wskazałam dajmona, którego tym razem zafascynowały jego paznokcie. Porażka... I pomyśleć, że utknęłam z nim na bliżej nieokreślony czas...
- A ja jestem Anastasia Jousselin - przedstawiła się.
- Co cię sprowadza do Enny? - spytałam.

<Anastasia?>

Enna

W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem. Zamrugałem szybko, ale butelka w dalszym ciągu stała przede mną. Ostatecznie wziąłem głeboki wdech, wstałem i przeszedłem dookoła biurka, żeby stanąć tuż przy siedzącym Matsuurze. To chyba była jakaś kpina... przynajmniej miałem pewność, że z całą stanowczością zbieżności są zupełnie przypadkowe. Ani ON, ani nikt z JEGO rodziny nie zachowałby się aż tak nietaktownie i prostacko. Nawet w ramach prowokacji istniały pewne granice.
- Hmm, akurat ten, tak? - spytałem, przypominając sobie, skąd akurat ten trunek znalazł się w barku. Po kilku sekundach wpadła mi do głowy pyzata twarz lady Makrin, której chrześnica kilka uczyła się tutaj jeszcze za moich szczenięcych lat.
Matsuuda uśmiechnął się szeroko.
- Ma się ten gust, nie? - zachichotał zupełnie głupkowato, a ja tylko wywróciłem oczami. Sięgnąłem po butelkę, przeprosilem w duchu tego nieszczęśnika, który będzie miał zmianę dziś u mnie w gabinecie, po czym upuściłem alkohol na ziemię, a ten z trzaskiem rozsypał się tysiącami pomarańczowych kryształków po dywanie. W powietrzu czuć było mocno ostrą woń płynu.
- To który teraz? - spytałem nonaszalancko, zarzucając włosy do tyłu. Zarówno Matsuuda, jak i jego dajmon byli w szoku. Fuar też, ale chyba nieco mniej.
- C-coś ty zrobił... - wyjąkał po pewnym czasie chłopak.
- Nie lubię marnować nic - odpowiedzialem luźno, wsunąłem sie lekko na biurko za mną i popatrzyłem z wyższością na różowowłosego. - To jak, odrobiłeś już swoją lekcję, czy jedziemy dalej? - spytałem z absolutną pewnością siebie. Szaleć, to szaleć, jakoś trzeba zapomnieć...

<Matsuuda? Panie?>

poniedziałek, 12 października 2015

Kengo Matsuura

Jakie głupie pytanie. Czy po mnie nie widać, czego chcę? Ślinię się i patrzę cały czas w jeden, ten sam punkt odkąd usiadłem. Jest taki niedostępny. Można się do niego dobrać tylko za pomocą warg i rąk.
Odkąd pamiętam, mam brudne myśli o najzwyklejszych rzeczach. Zaczęło mnie to coraz częściej spotykać, kiedy poprosiłem mamę, żeby dała mi najzwyklejszą w świecie bułkę. Nawet nie chcę sobie przypominać, jak ją wtedy nazwałem. To było takie... niesmaczne. Wtedy mamusia dowiedziała się, co jej siedmioletni synulek myśli o ''tyłach'' jego koleżanek.
Mając szesnaście lat, wypowiedziałem się w ten sam dziwny sposób o zwykłej kredzie do tablicy. Nauczyciel wziął mnie za tanią dziwkę, która, żeby zapomnieć o swoich problemach, bierze amfę. Do końca mojej nauki wolałem unikać nauczyciela. On korzystał z usług takich panienek. I wtedy to pierwszy raz przywitałem się z psychiatrą, który wypytywał mnie o jakieś nieistotne momenty mojego życia. Pytanie, które wydawało mi się oczywiste, najbardziej zaniepokoiło psychiatrę. Zapytał, jakim filmem byłoby moje życie. Odpowiedziałem, że byłaby to nudna biografia, która nie zmuszałaby widza do jakichkolwiek refleksji.
Wróćmy do tego, o czym chciałem pomyśleć.
Była tylko jedna sytuacja, kiedy prawie zostałbym przyłapany na piciu alkoholu. Było to u ciotki na farmie. Wyszedłem wtedy na dwór, żeby nikt nie widział, co właśnie zamierzałem uczynić. Los chciał, aby ciotka polazła za mną. Do dzisiaj by myślała, że grzeczny chłopiec wyszedł wymienić psu wodę, gdyby nie taki jeden głupi kogut, którego nazwałem Wacław, wypił zawartość pojemnika. Do dzisiaj mu tego nie wybaczyłem. Przez tyle lat chowano przede mną alkohol. Teraz mam okazję. Tylko jak poprosić o chociaż jedną szklaneczkę bourbona. Grzecznie zapytać, czy może pokazać, o co mi chodzi...? Pokażę. Wstałem i podszedłem do stojącej na komodzie butelce, do której z pewnością wzdychałoby tylu mężczyzn. Chwyciłem. Popatrzyłem. Wróciłem. Postawiłem. Usiadłem. Spojrzałem.
- Pijemy?

Anastasia Jousselin

Dwa lata. Dokładnie tyle czekałam na ten dzień, w którym wreszcie miałam rozpocząć naukę. Byłam tak podekscytowana, że bez najmniejszego problemu obudziłam się jeszcze przed wschodem słońca i, nie bacząc na panujące w komnatce mrok i zimno, zaczęłam się szykować.
Wykąpawszy się szybko, sięgnęłam po wiszącą na wieszaku suknię w kolorze bzu z szerokimi rękawami i delikatnymi zdobieniami tu i ówdzie. Materiał był miękki i doskonale się układał, a całość dopełniały ciemniejsze o dwa tony buty na niewielkim obcasie oraz ozdoba z ametystów wpięta w moje misternie splecione wcześniej włosy.
Zerknęłam przelotnie w lustro, po czym zadowolona z uzyskanych rezultatów wróciłam do sypialni, gdzie czekała na mnie Aileen.
- Ana, wyglądasz wspaniale – powiedziała ledwo weszłam, ale zanim zdążyłam podziękować jej za komplement, zaczęła trajkotać z zawrotną prędkością. – Dobrze, że już jesteś gotowa, bo przed chwilą wpadł tu ten nadęty lokaj twojego papy i kazał ci się stawić w gabinecie jaśnie pana – poinformowała z kwaśną miną, która jednak zaraz znikła pod wpływem kolejnych nowin. – Poza tym, w międzyczasie zajechała limuzyna, która ma nas odwieźć do Zakonu i twój szofer zaczął już pakować bagaże. Powiedział, że powinniśmy wyjechać za kwadrans, jeśli mamy być na miejscu przed czasem, tak jak sobie tego życzyłaś i….
- Aileen, proszę – przerwałam jej. – Uspokój się choć trochę i powiedz mi, czy Liam powiedział, czego pragnie ode mnie ojciec w takim momencie?
I co się takiego stało, że po raz pierwszy od miesiąca zamierza zaszczycić mnie rozmową? – dodałam w myślach, bowiem od momentu, kiedy wysłannicy Zakonu wymogli na nim, by pozwolił mi się kształcić na Gracza, papa zaczął traktować mnie jak powietrze.
- Nie zdradził mi żadnych szczegółów – Aileen raptownie spoważniała, widząc moją zamyśloną minę. – Wybacz, powinnam to z niego wyciągnąć, ale wolałam się nie odzywać, by nie dawać twojej rodzinie kolejnego powodu do awantur.
- Dobrze zrobiłaś – mruknęłam uspokajająco, po czym westchnęłam ciężko. – No dobrze, zejdź już proszę na dół i dopilnuj, by wszystko zostało zabrane. Dołączę do ciebie za kilka minut.

http://i1146.photobucket.com/albums/o522/buddychange12/DIVIDERS/AlwaysDivider.gif

Stojąc przed drzwiami gabinetu ojca z mocno bijącym sercem, czekałam, aż łaskawie raczy mi otworzyć. Zawsze się tak zachowywał, nawet jeśli spieszno mu było z kimś pomówić. Uważał, że musi zamanifestować swoją wyższość, a jednocześnie wystawić na próbę cierpliwość gościa. Bałam się, że każe mi tu stać godzinę lub nawet dłużej, bym w rezultacie spóźniła się na rozpoczęcie nauki, ale na szczęście Liam wpuścił mnie do jego gabinetu zaledwie po dziesięciu minutach.
Pokój był duży, a każdą ścianę zajmowały świadectwa sukcesów odniesionych przez ród Jousselin. Na środku pokoju stało ogromne, hebanowe biurko, przy którym siedział ojciec. Lazare Jousselin, mimo swej dość nikczemnej postury, odkąd pamiętam emanował powagą i władczością w takim stopniu, że potrafił onieśmielać nawet wyżej postawionych od siebie możnowładców, odwiedzających nasz dom zarówno w interesach jak i z kurtuazji. Jego twarz niezmiennie pozostawała maską chłodu i tylko w jego oczach można było doszukać się jakichkolwiek uczuć. Tak przynajmniej było w stosunku do gości, gdyż w mojej obecności maska znikała, a na twarzy ojca pojawiał się grymas niezadowolenia, zawodu, a nawet wstydu, którego przysparzałam mu zawsze, jakkolwiek bym się nie starała podołać jego wygórowanym oczekiwaniom.
No cóż, tak było zawsze, i choć mnie to bolało, zdążyłam się już przyzwyczaić. Nie przewidziałam jednak, że sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Gdy podeszłam i skłoniłam się zgodnie z protokołem, ojciec machnął na mnie lekceważąco ręką i warknął:
- Przestań udawać, że cokolwiek jesteś warta i siadaj.
Zszokowana otworzyłam szeroko oczy, ale, nauczona doświadczeniem, spełniłam polecenie bez szemrania. Gdy tylko usiadłam, na moich kolanach wylądował tajemniczy zwój. Przez chwilę patrzyłam na niego zdezorientowana, po czym przeniosłam wzrok z powrotem na ojca.
- No otwórz – ponaglił mnie niecierpliwe. – Chcę jak najszybciej mieć to za sobą.
Usłyszawszy to, moje serce ścisnął dziwny niepokój, ale szybko ujęłam zwój i zaczęłam czytać. Zdumiona zorientowałam się, że to oświadczenie ojca, mówiące, że jeśli zostanę nowicjuszką w szkole zakonnej, to jednocześnie przestanę być jego córką, a tym samym nikt z rodziny nie będzie miał prawa się ze mną kontaktować pod karą pozbawienia rodowych przywilejów, a co za tym idzie zesłania w biedę za sprawą całkowitego wydziedziczenia i zapewnionej złej reputacji.
Skończywszy czytać, byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie oderwać oczu od trzymanego w zesztywniałych dłoniach zwoju. Nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczałam, że ojciec może zrobić coś takiego, ale pismo posiadało wszelkie wymagane pieczęcie i wiedziałam, że jeśli odjadę, bezzwłocznie wejdzie w życie.
- Ojcze… - zaczęłam cicho. – Przecież sam wyraziłeś zgodę na mój wyjazd. Dlaczego teraz chcesz mnie karać za wykonywanie twoich ustaleń z Zakonem?
Niestety, zamiast przemówić ojcu do rozsądku, moje słowa jedynie go rozjuszyły.
- A miałem inne wyjście?! – wrzasnął, uderzając pięścią o biurko. – Po tym widowisku, które zrobiłaś z tą swoją anielicą, czy jak to tam się nazywa to stworzenie, Zakon wywierał na mnie taki wpływ, że straciłbym wszystko, gdybym cię tam nie puścił. Ale to nie oznacza, że ta twoja nauka mi się podoba, a skoro moja nieskrywana dezaprobata, którą ci okazywałem przez ostatnie tygodnie nie dała rezultatów, to może tym pismem przemówię ci do rozumu! A jeśli nie, to trudno, nie będę miał już córki – ostatnie zdanie wypowiedział już ciszej, ale lodowatym tonem. – Radzę ci dobrze się zastanowić, co wybrać: rodzinę, czy tych dziecinnych głupców z kartami do gry. Twój los jest w twoich rękach – zakończył sentencjonalnie.
Przez chwilę w pokoju panowała napięta cisza, ale wiedziałam, że jeśli nie chcę dać ojcu satysfakcji, muszę szybko zakończyć tę rozmowę. W innym wypadku mogłabym nieopatrznym słowem czy gestem okazać targające mną emocje, albo, co najgorsze, się rozpłakać, co tylko przekonałoby siedzącego przede mną mężczyzna o słuszności swoich czynów i wygranej nad małoletnią, słabą niewiastą.
- Ta decyzja zapadła już dawno – powiedziałam, siląc się na spokój. – Wiesz o tym równie dobrze jak ja, ojcze – dodałam z przekonaniem, po czym wstałam.
Dygnęłam przed nim po raz ostatni, po czym, nie czekając na pozwolenie, ruszyłam w stronę drzwi.
- Anastasio…! – wrzasnął za mną, ale ja odwróciłam się tylko na moment.
- Żegnaj, ojcze – powiedziałam poważnie, gdy nasze oczy się spotkały, po czym dostojnym krokiem opuściłam pokój.

http://i1146.photobucket.com/albums/o522/buddychange12/DIVIDERS/AlwaysDivider.gif

- Panienko Anastasio, jesteśmy na miejscu – oznajmił nagle szofer, wyrywając mnie z rozmyślań.
Zaskoczona zerknęłam przez lekko przyciemnianą szybę, by sprawdzić, czy aby mężczyzna nie pomylił adresu, jednak szybko przekonałam się, iż rzeczywiście trafiliśmy we właściwe miejsce. Moje zaskoczenie brało się stąd, że byłam tak pogrążona w swoich ponurych refleksjach, iż te kilka godzin potrzebnych na dojechanie tutaj minęło mi błyskawicznie.
- Dziękuję, Maurice – powiedziałam oficjalnym tonem, po czym wysiadłam z samochodu, nie trapiąc się bagażami, wciąż spoczywającymi w bagażniku.
Wiedziałam, że kiedy już przydzielą mi celę, wszystko zostanie tam doniesione, więc zabrałam ze sobą jedynie swoje karty, po czym ruszyłam w stronę budynku. Szybko wmieszałam się w tłum, który dzielił się na niewielkie grupki rozemocjonowanych ludzi. Po ich zachowaniu i zróżnicowanym wieku z łatwością można było się domyślić, iż są to nowicjusze wraz z rodzinami. Z tego, co zdążyłam zauważyć, to właśnie rodziny stanowiły większą część tłumu, a samotnych nowicjuszy podobnych do mnie praktycznie nie było.
- Nie przejmuj się – szepnęła ciepło Aileen, idąc u mojego boku.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem tak łatwo odgadywała moje uczucia, skoro większość otaczających mnie ludzi miała z tym duży problem. No cóż, chyba po prostu towarzysząc mi nieustannie od naszego pierwszego spotkania, zdążyła mnie rozszyfrować, co nie udało się mojej rodzinie przez lat osiemnaście. Po prawdzie trzeba przyznać, że nie jestem typem osoby manifestującej swoje odczucia na prawo i lewo, a z Aileen łączą mnie nie tylko więzi pan-dajmon, ale coś głębszego, bardziej siostrzanego, dzięki czemu czuję się przy niej swobodniej i czasem zdarza mi się jej zwierzać.
Idąc tak w tłumie nieznajomych, w kilka chwil dotarłyśmy do dużej sali, najwyraźniej przygotowanej tak, by pomieścić znacznie więcej osób, niż grupa przybyłych. Usiadłam z tyłu, by móc przypatrywać się Graczom krzątającym się wokół podwyższenia z pulpitem, gdzie, jak podejrzewałam, mieli przemawiać najważniejsi członkowie Zakonu. Nie pomyliłam się, gdyż po około półgodzinnym oczekiwaniu do sali wszedł młody mężczyzna z majestatycznym, lodowym feniksem na ramieniu. Nieznajomy szparkim krokiem podszedł do pulpitu, po czym zaczął mówić:
- Proszę o ciszę – powiedział jakby umknęło mu, że od momentu, gdy się pojawił w sali zapanowała cisza idealna - Witam wszystkich zebranych serdecznie. Szczególne moje podziękowania kieruję w stronę ojca Leyte, który znalazł czas, by zaszczycić nas swoją obecnością, jak również szanowną reprezentację Sekretariatu Zakonu Graczy i siostrę kurator Sekcji Naukowej Ague. Widzę, że większość naszych Nowicjuszy jeszcze nie dotarła, dlatego też pozwolę sobie powitać was w późniejszym terminie, gdy już wszyscy oczekiwani się pojawią. Będzie to też termin, w którym zapoznam was ze szczegółowymi zasadami funkcjonowania Zakonu i naszego kapitanatu. Póki co możecie dowolnie zwiedzać tereny i budować pierwsze relacje społeczne, o rozpoczęciu zajęć jako takich dowiecie się, gdy będzie na to pora. Jeżeli będziecie czegokolwiek potrzebować, każda siostra czy brat z pewnością was poinstruuje. Możecie również szukać mnie - kapitana Enny pod dajmonem wiodącym Fuarem. Po zebraniu proszę się do mnie zgłosić, podam każdemu, w jakiej celi będzie spał.  Zastrzegam jedynie, że wszelkie walki bez mojej obecności są ściśle zabronione, a ich uczestnicy zostaną niezwłocznie przeniesieni do innych zakonów. Dla waszego własnego dobra. Oddaję głos ojcu Leyte. – zakończył kapitan Enna, po czym szybko zszedł z mównicy, a jego miejsce zajął starszy mężczyzna, który zaczął mówić o historii Zakonu, jego ważnej roli i tym podobnych kwestiach.
Niestety ojciec Leyete nie był tak konkretnym mówcą jak kapitan, co skutkowało wydłużeniem się ceremonii o ponad godzinę. W końcu jednak wszystkim formalnościom stało się zadość, a tłumy nowicjuszy wraz z rodzinami rozpierzchły się po terenach zakonnych. Zamierzałam zrobić to samo, ale anie miałam przy tym ochoty na błądzenie bez ładu i składu oraz nieuniknione wypytywanie wszystkich napotkanych ludzi o drogę, więc podeszłam szybko do nieznajomej kobiety w wieku około trzydziestu lat, która niewątpliwie należała do Zakonu. Miałam zamiar poprosić ją o wyrysowanie mapy albo chociaż opisanie rozkładu terenów tak szczegółowo, bym sama mogła sporządzić plan, ale jak się okazało, ktoś już o tym wcześniej pomyślał, bo na stoliku piętrzyły się kartki z potrzebnymi mi materiałami.
- Witam, siostro – dygnęłam z szacunkiem. – Czy nie miałaby siostra nic przeciwko, gdybym wzięła jedną z tych map? – spytałam tak dla zasady, bo przecież wiedziałam, że materiały przeznaczone są dla nowicjuszy.
- Ach…- moje zachowanie wyraźnie zdezorientowało nieznajomą, co niezmiernie rozbawiło stojącą za mną dyskretnie Aileen, ale siostra szybko się otrząsnęła i obdarzyła mnie uśmiechem.
- Oczywiście, panienko - odpowiedziała z niejaką niepewnością w głosie.
- Dziękuję – powiedziałam, po czym wzięłam jeden z planów i wyszłam na korytarz, by go przestudiować.

http://i1146.photobucket.com/albums/o522/buddychange12/DIVIDERS/AlwaysDivider.gif

Obejście całego terenu zajęło nam nieco ponad pół godziny. Gdy tylko trafiłyśmy na niewielki park, Aileen z miejsca straciła zainteresowanie resztą kompleksu i została w nim, umawiając się ze mną pod gabinetem kapitana Enny za godzinę. Opuściwszy park, zawędrowałam do dużego budynku i zagłębiłam się w plątaninę korytarzy, chcąc zawczasu odnaleźć właściwy pokój, by później móc do niego trafić bez większych trudności. Kiedy dotarłam na miejsce, w pobliżu nie było nikogo prócz nieznanego mi chłopaka z różowymi włosami. Byłam pewna, że nie widziałam go na Ceremonii, a jego zagubienie potwierdziło moje przypuszczenie, że dopiero przyjechał i nie ma pojęcia, co robić i dokąd iść.
- Eh. Tyle korytarzy i w żadnym nikogo nie ma – wymruczał pod nosem.
- Ekhm. Mówiłeś coś? – zagadnęłam, podchodząc bliżej, a nieznajomy odwrócił się zaskoczony.
- Tak. Tak! – potwierdził z ulgą. - Może, wiesz gdzie znajdę jakiegoś ważniaka? Eathan ma na imię.
- Mówisz o tym chłopaku, który przemawiał? – zapytałam, nie okazując rozbawienia. - Kapitan Enna pod dajmonem wiodącym Fuarem. Nie uważasz, że to za wcześnie na sen?
- Na sen? Nie, nie. Dopiero, co spałem – odpowiedział.
- Kapitan Enna przydziela nowicjuszom cele – wyjaśniłam, nie mogą już powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Jesteś nowy, tak?
- Tak jakby – mruknął. - Nie złożyłem papierów. Nie miałem jak.
- O tak. Musisz iść do niego. Może jeszcze nie jest za późno.
- Miejmy nadzieję.
Chłopak wydawał się wyraźnie strapiony.
- Powodzenia – powiedziałam, próbując dodać mu nieco otuchy.
- A czy możesz mi powiedzieć, który to będzie gabinet Enny?
- Ten – wskazałam drzwi przed nami.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie, po czym ruszyłam przed siebie, skręcając w boczny korytarz, z którego w tym samym momencie wyłonił się srogo wyglądający dajmon. Zaskoczona odskoczyłam, a gdy ponownie ruszyłam przed siebie usłyszałam jeszcze śmiech spóźnionego kolegi.
- Straszysz ludzi, Goethe.

http://i1146.photobucket.com/albums/o522/buddychange12/DIVIDERS/AlwaysDivider.gif

Godzinę później ponownie stanęłam pod gabinetem kapitana Enny, ale zamiast Aileen spotkałam tam nieznajomą dziewczynę i jej dajmona. Gdy podeszłam, dziewczyna akurat zapukała do drzwi, które po chwili uchyliły się odrobinę, a na korytarz wyjrzał jasnowłosy chłopak. Domyśliłam się, że to dajmon wiodący Fuar w swojej ludzkiej postaci.
- Enna ma gościa, więc jeśli to coś pilnego, musicie poczekać – zwrócił się do nas, po czym z powrotem zamknął drzwi.

<Spero?>

sobota, 10 października 2015

Spero Michaelis

Ostatni raz zgadzam się gdziekolwiek z nim iść...
Utknęliśmy na jakiejś polnej ścieżce, bo Sebastian od dobrych dziesięciu minut siedzi na ziemi niedaleko mnie i bawi się z jakimś kotem. Widać, że obydwoje są bardzo z tego zadowoleni... Ale halo! Ja też tutaj jestem!
- Sebastian... - jęknęłam. - Idziemy już? Zaraz się spóźnimy...
Dajmon spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem i, nie robiąc sobie nic z tego, co powiedziałam, powrócił do zabawy z kotem.
- Sebastian - warknęłam wstając z trawy i podchodząc do niego. Bezceremonialnie wyciągnęłam z jego rąk zwierzę.
- Ej! - krzyknął próbując przechwycić kociaka. Niestety, byłam szybsza. Wypuściłam go z rąk (dobra, rzuciłam nim), a ten przeleciał kilka metrów w powietrzu, po czym wylądował gładko na ziemi. Syknął na mnie i zamiatając ogonem ziemię poszedł w swoją stronę.
- No chodź już, ty idioto z obsesją na punkcie kotów - powiedziałam odwracając się na pięcie i ruszając przed siebie.
- To nie w tamtą stronę - poinformował mnie Sebastian wstając z trawy i otrzepując się z kurzu. Zatrzymałam się w pół kroku.
- Przecież wiem - skłamałam. - Sprawdzałam tylko twoją czujność.
Sebastian pokręcił z rozbawieniem głową. Chwycił moją torbę, leżącą na ziemi, i przerzucił ją sobie przez ramię.
- Idziesz? - spytał i nie racząc nawet na mnie spojrzeć, ruszył w odpowiednim kierunku. - Chyba, że mam cię zanieść.
- Podziękuję - mruknęłam i podbiegłam kawałek truchtem, żeby zrównać się z nim.
 
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0xxYG5-NrOhzG8YnyiOhZb4lcYtbNYXKz2bJhOrFNwQDJcnBUxUu4o1HZ2tVwLPjFqNMR7myVjT0lwtY474Bwyx2pE4hR7n7w7EfWFUh1B5xbFJCodUZzFo53_KkYtOMIiFVQAl8b8s/s1600/Scroll+Divider.png

- Wstawaj Śpiąca Królewno. Jesteśmy na miejscu.
- Kretyn - mruknęłam, wtulając się w jego ramię... o cholercia.
- Odstaw. Mnie. Na. Ziemię - wycedziłam.
- Co się mówi? - no tak, bo nie może mnie po prostu puścić...
- Proszę - warknęłam, próbując się mu wykręcić.
- Ty jesteś Spero Michaelis? - usłyszałam.
Zamarłam, a Sebastian wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Taaak - mruknęłam gromiąc mojego dajmona wzrokiem. Odstawił mnie, dalej chichocząc.
- Jestem siostra Yumiko. Pewnie szukasz kapitana Enny?
Yyy... szukam go? Naprawdę? Nie wiedziałam.
- Tak - odpowiedziałam zamiast tego. - Wiesz może, gdzie mogę go znaleźć?
- Jest w swoim gabinecie - odpowiedziała, po czym minęła mnie i ruszyła w sobie tylko znanym kierunku.
- A który to jego gabinet...? - spytałam, nie mając nadziei na odpowiedź. Ku mojemu zdumieniu jednak ją otrzymałam.
- Chyba tamten - powiedział Sebastian (który właśnie przestał chichotać), wskazując na drzwi na drugim końcu korytarza.
- Skąd wiesz? - spytałam szczerze zdziwiona patrząc na niego kątem oka.
Wzruszył ramionami i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się przed nimi i oparł o ścianę naprzeciwko.
- Pragnę przypomnieć, że już się spóźniłaś. Wypadałoby dowiedzieć się choćby, jaka cela została ci przydzielona.
- Przecież wiem...
- To dlaczego stoisz jak kołek po drugiej stronie korytarza i marnujesz tylko czas?
Spiorunowałam go wzrokiem i szybkim krokiem podeszłam do drzwi, po czym zapukałam, zanim zdążyłam się rozmyślić.

<Enna bądź ktokolwiek?>

piątek, 9 października 2015

UWAGA, KONKURS!!!

Pewnie zauważyliście przeglądając bloga, że ilość dajmonów jest wręcz symboliczna. W związku z tym ogłaszam otwarty konkurs, w którym wygrać może każdy (nawet kilkukrotnie) ;P

Ale do rzeczy. Na początku to, czego wszyscy będą szukać: nagrody. W zależności od tego, ile ich stworzycie, nagrody będą różne:
1. Za 5 projektów dajmonów - 1 losowy dajmon 2* o maksymalnym poziomie,
2. Za 10 projektów dajmonów - 1 losowy dajmon 3* o maksymalnym poziomie (lub dwa 2*),
3. Za 20 projektów dajmonów - 1 losowy dajmon 4* o maksymalnym poziomie (lub dwa 3* lub 5 2*).
4. Za największą ilość projektów wyjątkowy dajmon 5* (na poziomie 1).
Nagrody można kumulować, dlatego też po wysłaniu swoich projektów można tworzyć dalej. Projekty dublowane/źle napisane będą odsyłane i nie wchodzą w podliczenie.

Na czym dokładnie polega zadanie? Wejdźcie na listę dajmonów i przekopiujcie sobie wolny formularz dajmona (ten króciutki w niewypełnionej części tabeli). Jeden projekt dajmona to wypełniony ten formularz i dołączony do tego link zdjęcia (koniecznie pionowe!). Należy też zaznaczyć, jakiej rangi jest dajmon (czyli ile ma gwiazdek) i rozłożyć punkty, PT i poziomy zgodnie z ich specyfikacją. W razie wątpliwości polecam prześledzić obecne już w puli dajmony lub zadać pytanie na howrse. Dajmony powinny mieć rangę 1-4*.
Przykładowy projekt:
http://republika.pl/blog_mq_4156853/5756931/tr/gryf.jpg
Gryf ****
Poziom 1/50
Żywioł: powietrze
Pt: 48
Atak: 430
Obrona: 350
Życie: 420

Udział w konkursie mogą wziąć wszyscy, którzy zostali dopisani do bloga nie później niż 2 dni przed końcem terminu składania projektów. Konkurs kończy się 16.10.2015r. Wszystkie projekty proszę wysyłać na naszą pocztę deckAlive'ową.

Zachęcam do udziału w konkursie, gdyż można w szybkim czasie uzupełnić swoje karty i stworzyć dobrą talię. Możliwe, że pojawią się również inne nagrody-niespodzianki.
 
Przypominam również, że za sprowadzenie nowego członka do Zakonu Pisarzy można dostać dobre karty, dlatego szerzcie wiadomość o naszej witrynie na wszystkie cztery strony świata, aby było nas więcej i więcej.
Enna/Kuroneko

Nowicjusz Spero Michaelis

https://photo4.ask.fm/234/795/799/1940003032-1rqahtk-7a5fi0f576ts0t5/original/3.jpg 




Spero Michaelis
Płeć: kobieta
Wiek: 17 lat 9 miesięcy
Żywioł: woda
Dajmon główny: Sebastian
Ranga: nowicjusz
PT: 100






i jej dajmon wiodący:

http://eyes-of-the-dragon.blog.onet.pl/wp-content/blogs.dir/876022/files/blog_ex_5112407_7941830_sz_wodny-smok-niebieski.jpg 
Sebastian
Żywioł: woda
Poziom 1/50
Atak: 350
Obrona: 350
Życie: 300
Właściciel: Spero Michaelis
 

środa, 7 października 2015

Enna

- No, to może ja pierwszy. Nazywam się Kengo Matsuura - byłem niemal pewny, że to był JEGO głos. Może nieco wyższy, bardziej melodyjny, a akcentowanie przypominało bardziej zaciąganie marynarzy niskiego pochodzenia jak szlachetną szkołę dykcji. Mimo wszystko, podobieństwo było porażające. Fuar najwyraźniej też to zauważył, bo stanął pod oknem w swojej słynnej pozycyj "nie interesuje mnie, co tu się dzieje, ale spróbuj kiwnąć palcem, a odrąbię ci rękę". - Wiem, że składać papiery mogłem wcześniej i teraz jest już za późno no, ale bardzo chciałbym uczęszczać tutaj - dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów.
- O-oczywiscie - odpowiedziałem po chwili wahania. - Zakon Graczy nie posiada jako takiego okresu zamkniętego, dlatego każda pora byłaby dobra. Teraz zwłaszcza, bo dopiero co zaczynamy naukę. Oczywiscie nie mogę zagwarantować decyzji Rady Graczy, ale złożę odpowiednie papiery w tym tygodniu i możesz oczekiwać testu. Do tego czasu myślę, że znajdzie się tu jakieś miejsce. Fu, jak tam ci wyszło z rozpiski? - popatrzyłem na dajmona, szukając w nim ratunku. Mimo wszystko wierzyłem, że zapanuje nad emocjami lepiej niż ja i pomoże mi się uspokoić.
- Dwie wolne cele, z czego jedna na pograniczu męskiej i damskiej części - odpowiedział rzeczowo, a ja odetchnąłem z ulgą, patrząc w jego spokojne, lodowe oczy.
- Cele? Chcecie nas tutaj zamknąć jak jakiś złodziei?! - spytał dość agresywnie dajmon chłopaka, na pierwszy rzut oka spod żywiołu ognia, a ja modliłem się, żeby tylko Fuar nie podjął wyzwania.
- Nie, to nie ON - stwierdził stanowczo zamiast tego dajmon, czemu odpowiedziały trzy pary zdziwionych oczu. Moje, oczywiście, ze zdecydowanie innego powodu. -  Nawet po pijaku i pólprzytomny, ON miał zdecydowanie większą wiedzę o znaczeniu słów - w tym momencie nie wytrzymałem i zachichotałem. Kochany Fuar, zawsze można na niego liczyć.
- Nie powinieneś być niegrzeczny wobec gości Zakonu - stwierdziłem, tłumiąc radość w pięsci przesłaniającej usta. - Cela to klasztorna nazwa izby mieszkalnej, pokoju. Podobno kiedyś rzeczywiście były kratowane, jak w więzieniach. No, ale na chwilę obecną spartańskich warunków nie-vici - stwierdziłem luźno. Odzyskałem już w zupełności równowagę psychiczną i byłem gotowy do użerania się z przeorem.
- Znaczy się, że co? - wreszcie odezwał się chłopak...  Kengo Matsuura. Po dłuższej obserwacji zastanawiałem się, jakim cudem ktoś tak różny od NIEGO mógł mieć tak podobny głos. No i oczy, to zwierciadło duszy, jak się okazało fałszywej do cna.
- Znaczy, że mamusia z tatusiem ci lepiej pokoiku na strychu nie wystroili - odpowiedział ironicznie Fuar, a ja znów stłumiłem w sobie śmiech, zwłaszcza po zobaczeniu wściekłej miny dajmona. Mimo wszystko, wydawał się rokować dobrze. Na razie.
- No noc, ja przygotuję papiery na wieczór i mi je wypełnisz, a potem jeszcze jakiś list motywacyjny będę musiał napisać. Póki co jesteś wolny, możesz iść do celi...
- Osiem - podpowiedział mi Fuar, a ja kiwnąłem głową lekko.
- Jeśli nie, to popatrz, kto zdąrzył już przyjechać, zajęcia zaczną się po przyjeździe reszty oczekiwanych nowicjuszy. Tak na szybko, to nie wolno opuszczać bez mojej wiedzy kapitanatu, wszelkie problemy zgłaszać na bieżąco, a przede wszystkim: wszelkie bójki, zwłaszcza z użyciem dajmonów, są ściśle wzbronione. To chyba wszystko na razie. Masz jakieś pytania? - popatrzyłem wyczekująco na Matsuurę.

<No więc?>

Kengo Matsuura

Szedłem wraz z moim towarzyszem w wolnym tempie jedną z bocznych ulic miasta przyglądając się osobom, które zatrzymywały się popodziwiać mnie i Goethego. Rozumiem ich. Niecodziennie przecież można zobaczyć tak ładnego chłopca, z różowymi włosami z kolegą, który wygląda jak kominiarz. Niestety. Nic nie mogłem zaradzić na higienę osobistą mojego dajmona. Nie każę mu się często myć, gdyż wiem, że nie lubi, wręcz nie cierpi wody. Pan ognia plus duża ilość ciepłej wody z bąbelkami to horror dla Goethego. Hm… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale skoro on kąpie się raz na miesiąc, to dlaczego nie czuć tej zabójczej woni? Kiedyś go o to zapytam. Teraz jest jeszcze za wcześnie na tak nienaturalne pytania. Dowiedziałem się o jego istnieniu kilka przed moją ucieczką, ale od tamtego czasu widzę go dopiero drugi raz. Ukrywałem go przed moimi porywaczami. Niestety. Marnie gram. Zaczęli coś podejrzewać. Musiałem jak najszybciej zniknąć. Teraz myślę, że to było złe posunięcie. Być ściganym - coś okropnego, być złapanym - coś gorszego niż okropne. Moje myślenie o tak nieprzyjemnych rzeczach zmusiło mnie do przyśpieszenia kroku. Im prędzej znajdę się w miejscu do którego cały czas zmierzam, tym lepiej dla mnie i niego. Z moich rozmyślań wyrwał mnie znudzony głos Goethego.
- Nie masz się co śpieszyć. I tak się spóźnisz.
- Niemożliwe… - zadrżał mi głos, bo mogło być to prawdą - Wkręcasz mnie. Jest dopiero dziesiąta trzydzieści dwa.
- He. A wiesz, co to jest zmiana czasu i poruszenie się pomiędzy strefami czasowymi?
Zatrzymałem się. Goethe zrobił to samo. Dajmon chcąc zobaczyć moją rozdziawioną buzię odwrócił się w moją stronę. Ujrzałem kątem oka jego banana na twarzy. Powoli zacząłem analizować wszystko. Za dwie godziny musiało być spotkanie, a punkt A w którym właśnie stoję znajduje się w odległości dziesięciu kilometrów od punktu B. Przestając już myśleć, wystartowałem z miejsca tak nieudolnie jak niewyszkolona modelka na dwudziestocentymetrowych szpikach. Potknąłem się, robiąc pierwszy krok. Gdyby nie moje ręce, które znalazły się we właściwym miejscu i czasie, miałbym złamany nos. Niestety. Łokcie ucierpiały. Dlaczego akurat w miejscu, które wybrałem na upadek kilka wieków temu musiało znajdować się potłuczone szkło. Przeklinam dzień, w którym ludzie wymyślili, że przeszczepy skóry na łokciach będą z moszny. Goethe, darując sobie dalsze wyśmiewanie mnie, raczył mi pomóc. Podniósł i postawił na nogi. Już wtedy leciały mi łzy po policzkach. Dopiero zacząłem wrzeszczeć, jak Goethe dorwał się do moich łokci. Zaczął wydłubywać szkło, które utkwiło w skórze. Ból był niewyobrażalny. Nie umiem nawet sobie powiedzieć, co wtedy czułem. Goethe pociągną mnie za sobą w jakąś boczną, bocznej uliczki, uliczkę. Położył swoje ręce na moich łokciach. Najzwyczajniej zaczął mnie palić. Próbowałem się wyrwać. Tak strasznie bolało. Chciałem, żeby to cierpienie ustało. Palenie rany, żeby krew nie leciała. Też mi coś. Dajmon przycisnął mnie do ściany, żebym się już nie wyrywał. Byłem tak zdesperowany, że zacząłem wołać o pomoc stojących kilkanaście metrów dalej siedzących już pijaków. Gdy Goethe skończył, byłem już tak wycieńczony płaczem, że ruszanie palcem sprawiało ból i pochłaniało duże pokłady energii. Poczułem, jak mój towarzysz bierze mnie na ręce i zaczyna iść. Dalej nie pamiętam, co było. Usnąłem.

http://img.photobucket.com/albums/v476/forbidden_myth/text-divider.gif

- Szybko wstawaj! Jesteśmy spóźnieni - usłyszałem głos Goethego. Powoli podnosiłem się z czegoś, co chyba było ławką i usiadłem.
- Dlaczego jesteś taki okrutny? - zadałem pytanie, prawie już płacząc.
- Czekaj, czegoś chyba nie rozumiem. Ja, okrutny? Śmieszne.
- To, co zrobiłeś nazywasz śmiesznym?! - wydarłem się. - Dlaczego nie przestałeś, jak cię prosiłem, błagałem? Dlaczego udajesz, że nic się nie stało? Czy ty to nazywasz niczym? No, co to jest? - pokazałem mu część ciała którą palił. Goethe zaczął szukać odpowiednich słów.
- To… są… łokcie? Czekaj, czekaj. O co ci chodzi? - zapytał zdezorientowany.
To było dziwne mimo tego, że ruszałem rękoma nie czułem bólu. Byłem chyba tak samo zdezorientowany, co on. Przestając już płakać rzuciłem okiem na łokcie. Były nienaruszone. To nie możliwe.
- Oesu. Sen… - wymruczałem do siebie. - Przepraszam. Fałszywy alarm.
- Dobra. Uznajmy, że tego nie było. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby się tyle łez potoczyło. Hah.

http://img.photobucket.com/albums/v476/forbidden_myth/text-divider.gif

Przyfrunęliśmy biegiem na spotkanie. Niestety. Było już po ptakach. Nikogo już nie było w sali głównej.
- No pięknie. To co teraz? - zapytałem.
- Może poszukajmy pokoju, w którym byłby ktoś, kto kieruje tym wszystkim. Jak on się nazywał…? Ea…
- Eathan Arthean.
- Przecież wiem - warknął.
- Dobra, spokojnie. Nie bulwersuj się.
Odłączyłem się od Goethego i ruszyłem w poszukiwaniu kogoś.
- Eh. Tyle korytarzy i w żadnym nikogo nie ma - mówiłem sam do siebie.
- Ekhm. Mówiłeś coś - usłyszałem głos za mną. Odwróciłem się.
- Tak. Tak! Może wiesz gdzie znajdę jakiegoś ważniaka? Eathan ma na imię.
- Mówisz o tym chłopaku, który przemawiał? Kapitan Enna pod dajmonem wiodącym Fuarem. Nie uważasz, że to za wcześnie na sen?
- Na sen? Nie, nie. Dopiero, co spałem - palnąłem bez zastanowienia. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Kapitan Enna przydziela nowicjuszom cele. Jesteś nowy, tak?
- Tak jakby. Nie złożyłem papierów. Nie miałem jak.
- O tak. Musisz iść do niego. Może jeszcze nie jest za późno.
- Miejmy nadzieję.
- Powodzenia.
- A czy możesz mi powiedzieć, który to będzie gabinet Enny?
- Ten - nieznajoma nowa koleżanka wskazała palcem drzwi przed nami.
- Dzięki.
Dziewczyna skręcała w kolejny korytarz, gdy z za rogu wyszedł Goethe. Widząc go, odskoczyła.
- Straszysz ludzi, Goethe - zaśmiałem się. - Chodź już.
Stanąłem tuż przed wskazanymi drzwiami. Zapukałem. Kilka sekund później drzwi się otworzy, a naszym oczom ukazał się chłopak z BARDZO jasnymi włosami.
- Witam. Ja do pana Enny. Można?
- Enna jest zajęty, o ile nie jest to pilna sprawa - oznajmił.
- Tak. To jest pil… - nawet nie zdążyłem dokończyć, a bramy do pokoju już stały przede mną otworem. Wszedłem do pokoju, rozglądając się po pomieszczeniu. Typowy pokoik biurowy. Wodziłem jeszcze chwilkę po ścianach, aż w końcu moje oczy ujrzały zszokowaną twarz szukanej przeze nie osoby. Lekko się uśmiechnąłem.
- Dzień dobry. Pan jest pewnie Enna - miało być bardziej pytająco, a wyszło jak wyszło. Nie odpowiedział nic, dalej się we mnie wgapiając.
- To ja może pozwolę sobie usiąść - mówiąc to wskazałem palcem krzesełko przed biurkiem przy którym siedział Enna.
Wyglądał tak, jak nigdy bym się nie spodziewał. Przedstawiał mi się jakiś gbur po trzydziestce, który zapomniał przejść na dietę. A tutaj proszę. Taki przystojniak. W dodatku dobrze ubrany. Chociaż nie. Marynarka nie pasuje. Zdjął bym ją, gdybym mógł. Potem pozbyłbym się tego… wszystkiego. Muszę przestać myśleć. Przestać myśleć.
- No, to może ja pierwszy. Nazywam się Kengo Matsuura - zacząłem niepewnie. - Wiem, że składać papiery mogłem wcześniej i teraz jest już za późno no, ale bardzo chciałbym uczęszczać tutaj.
Chłopak zaczął mówić niezrozumiałe już w tamtej chwili dla mnie rzeczy. Zafascynowany byłem ruchem jego warg.

<Enna?>